Lucjan Brychczy. Ta legenda na pewno nie umrze

Lucjan Brychczy 13 czerwca obchodził 90. urodziny. Legia zorganizowała uroczystość, ale goście mieli świętować jubileusz Mistrza pod jego nieobecność. „Kici” przezwyciężył jednak chorobę i przyjechał na Łazienkowską. Już po raz ostatni.

Publikacja: 02.12.2024 14:29

Lucjan Brychczy (1934-2024)

Lucjan Brychczy (1934-2024)

Foto: PAP/Bartłomiej Zborowski

Wojciech Łazarek opowiadał, że jako młody zawodnik ŁKS-u Łódź otrzymał zadanie pilnowania Brychczego. Ale on robił, co chciał. Strzelił bramkę, a Legia wygrała mecz. Wściekły trener ruszył w szatni do Łazarka z pretensjami: - Miałeś go pilnować i co?. Młody chłopak, który po latach stanie się słynnym szkoleniowcem, odpowiedział: - Panie trenerze, nie miałem sumienia. On tak pięknie grał.

Tak, Brychczy pięknie grał. W latach 50. i 60. był wzorem dla każdego chłopaka kopiącego piłkę.

Czytaj więcej

Lucjan Brychczy nie żyje. Legendarny piłkarz Legii miał 90 lat

Lucjan Brychczy. Mistrz dryblingu, który piłki w ogóle nie tracił

Jeśli ktoś popatrzył na Brychczego, najpierw zdumiał się, że jest tak niski (166 cm, może minimalnie więcej), a potem - że można tak „kiwać”. Na żadnym z tysięcy zdjęć, jakie mu zrobiono, nie ma ani jednego, na którym piłka znajdowałaby się od jego nogi dalej niż pół metra. On jej w ogóle nie tracił.

Był Xavim i Leo Messim tamtych czasów, chociaż bardziej uzasadnione byłoby porównanie do Brazylijczyków. Oni żonglowali pomarańczami na Maracanie i w fawelach. On zaczynał od kopania na śląskich hasiokach.

Zdobył z Legią cztery tytuły mistrzowskie i cztery Puchary Polski. Przez 19 sezonów rozegrał 452 mecze (368 w lidze) - to rekord klubu. Rekordem jest też liczba strzelonych goli – 225 (182 w lidze). Jeśli policzymy sparingi, można będzie mówić o około siedmiuset meczach i ponad trzystu bramkach.

225 goli

strzelił Lucjan Brychczy

A jeśli do tego dodamy 60 występów w reprezentacji w ciągu piętnastu lat, udział w igrzyskach w Rzymie (1960), funkcję kapitana w Legii i reprezentacji oraz blisko 40 lat pracy trenerskiej na Łazienkowskiej, to wszystko będzie świadczyło o fenomenie Brychczego.

Lucjan Brychczy. Dał Legii Warszawa pierwsze mistrzostwo

Jest rodowitym Ślązakiem, jego ojciec walczył w Powstaniach Śląskich. Grał w Nowym Bytomiu i Gliwicach oraz w reprezentacji Śląska jeszcze jako nastolatek. Kiedy zobaczył go węgierski trener Legii Janos Steiner, zażądał natychmiastowego sprowadzenia Brychczego do Warszawy. Natychmiastowego dosłownie, bowiem Brychczy otrzymał powołanie do wojska pół roku przed ustawowym terminem. W połowie 1954 roku zameldował się więc w Warszawie i został tam do końca swoich dni.

Kiedy Steiner znany z tego, że mówił wszystkimi językami świata, ale dobrze tylko po węgiersku, robił odprawę przedmeczową i rozdzielał zawodnikom zadania, zwracał się do każdego, mówiąc: „Ernest Pol to, Henryk Kempny tamto, Longin Janeczek, Andrzej Cehelik, Edmund Kowal...”. I tylko raz koledzy spytali trenera: a Brychczy?

Czytaj więcej

Jan Furtok niejednej bramki. Dawał ludziom radość

 - Kici das ist Kici - mówił Steiner - Szibkie labda, dużo rucha, gut spielt, dobra robi gol. 

Sprowadzało się to mniej więcej do uwagi, że jak nie wiecie co zrobić z piłką (w tamtej Legii akurat każdy wiedział), to podajcie do „Kiciego”. To Steiner nazwał Brychczego „Kicim” czyli „Małym”. Kiedy w 1955 roku Brychczy zdobywał pierwszy tytuł, miał dopiero 21 lat, a już należał do podstawowych zawodników. To jego dwa gole ze Stalą (późniejsze Zagłębie) zdecydowały o tytule.

Lucjan Brychczy. Oficerowie przekonali żonę

Brychczy miał wtedy niesamowite dwa sezony. Dwa tytuły, dwa Puchary Polski, bramki w reprezentacji kraju i Warszawy. Skład Legii jednak się zmieniał. Koledzy ze Śląska wracali po wojsku do domu i Brychczy też chciał. Legia go zwodziła, mając nadzieję, że zdoła przekonać do pozostania w stolicy. Z punktu widzenia klubu sytuację pogarszał fakt, że wziął ślub. On mieszkał w Warszawie, a żona na Śląsku.

Generałowie opracowali więc tajny plan, w którym był m.in. wyjazd na Śląsk klubowej delegacji oficerów, mających za zadanie namówienie małżonki Lucjana na przeprowadzkę. Wojsko znalazło w tej misji sprzymierzeńca w osobie ojca piłkarza. Żona przeniosła się do stolicy, zaprzyjaźniła z małżonką Czesława Ciupy i po dwóch latach już nie chciała myśleć o powrocie na Śląsk.

Czytaj więcej

Stefan Szczepłek: Trzeba dbać o pamięć Kazimierza Deyny, ale nikt nie chce pomóc

Kiedy trenerem Legii został Jaroslav Vejvoda, „Kici" chciał zakończyć karierę. Miał 32 lata i coraz mniej zapału. Do tego stopnia, że Vejvoda wyrzucił go z treningu. Czech wiedział jednak, co robi. Po ćwiczeniach zamknął się z Brychczym w szatni i przez godzinę przekonywał, że przy jego umiejętnościach i formie zakończenie kariery nie ma sensu.

- Polski trener chyba nie potrafiłby mnie przekonać. Vejvoda umiał jednak człowieka podejść - opowiadał Brychczy. A efekt okazał się dla Legii zbawienny: kolejne dwa tytuły, a przede wszystkim kariera w rozgrywkach o Puchar Mistrzów, z półfinałem w 1970 roku. Kiedy Legia walczyła w ćwierćfinale z Galatasaray (1:1, 2:0), wszystkie trzy bramki zdobył właśnie on.

Miał już wtedy ponad 35 lat i nie schodził z boiska ani na minutę. Ostatni mecz rozegrał dopiero w 1972 roku jako 37-latek. Było coś z symbolu w tym, że kiedy oficjalnie go żegnano, w licznej grupie gości znalazł się też legendarny Wacław Kuchar.

"Kici" nie mógł spróbować sił w zagranicznym klubie, bo w jego czasach się nie wyjeżdżało. Wojskowi mogli to sobie całkiem wybić z głowy, a on doszedł do stopnia podpułkownika

Lucjan Brychczy. Chciał go nawet Real Madryt

„Kici" nie mógł spróbować sił w zagranicznym klubie, bo w jego czasach się nie wyjeżdżało. Wojskowi mogli to sobie całkiem wybić z głowy, a on doszedł do stopnia podpułkownika. W 1959 roku po meczu Polski z Hiszpanią, kiedy strzelił gola piętą, ofertę złożył mu Real Madryt. Wcześniej i później musiał odrzucać propozycje klubów francuskich i belgijskich.

W wieku 77 lat wciąż doprowadzał do rozpaczy golkiperów, którym zza linii pola karnego, ze stojącej piłki, strzelał po okienkach. Nie mogli sobie dać z tym rady wszyscy kolejni bramkarze Legii – wśród niech wielu reprezentantów - od pół wieku.

Brychczego wszyscy kochali, na stadionie znajduje się nieformalna trybuna jego imienia. Raz tylko się zdarzyło, że „Kiciego" nie uszanowali bandyci. W kwietniu 1998 roku został napadnięty w centrum Warszawy, pod domem. Złodzieje, chcąc zrabować torebkę z pieniędzmi, złamali mu rękę. Kilka miesięcy spędził w szpitalu i na rehabilitacjach. Policja nie złapała sprawców. Kibice Legii powiedzieli, że sami to zrobią, bo nie można bezkarnie podnosić ręki na świętość, ale chyba im się nie udało. Bandyci musieli być spoza Warszawy.

Był idolem i autorytetem, którego zdanie się liczyło. Jedyną dobrą decyzją dawnego prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego, jaką zapamiętałem, było nadanie Brychczemu tytułu honorowego prezesa. Stał się więc kimś takim, jak Alfredo di Stefano w Realu. Gdyby nie komunizm, być może graliby w jednej drużynie.

Piłka nożna
Lucjan Brychczy nie żyje. Legendarny piłkarz Legii miał 90 lat
Piłka nożna
Dramatyczne chwile w meczu Serie A. Edoardo Bove stracił przytomność
Piłka nożna
Jamie Bynoe-Gittens. Strzelił gola Bayernowi, chcą go wielkie kluby
Piłka nożna
Barcelona zawiodła. Robert Lewandowski - też
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Piłka nożna
Jan Furtok niejednej bramki. Dawał ludziom radość
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska