Przed Euro 2024 mogliśmy się pocieszać, że jest zespół teoretycznie od nas słabszy. W końcu Szkoci to dość rzadki gość na wielkich imprezach. Okazało się jednak, że to drużyna Michała Probierza jako pierwsza odpadła z turnieju.
Szkoci wprawdzie nie ugrali więcej, też zdobyli jeden punkt w trzech meczach, ale pozostawili po sobie nie gorsze wrażenie niż biało-czerwoni. Mogą mówić o pechu: postawili się Szwajcarom, a jedynego gola w spotkaniu z Węgrami stracili w dziesiątej minucie doliczonego czasu. Dla nich to był wynik na miarę możliwości, bo sam drugi z rzędu awans na mistrzostwa Europy był sporym wydarzeniem.
Steve Clarke sprawił, że Szkoci są coraz silniejsi
Kibice szkoccy przez wiele lat przeżywali to samo co polscy fani przez całe lata 90. Kiedy przychodziło turniejowe lato, oni siadali przed telewizorami i patrzyli, jak grają inni. Wszystko zmieniło się, od kiedy kadrę objął Steve Clarke, który doprowadził drużynę do awansu na Euro 2020, i chociaż Szkoci dalej nie grają porywającej piłki, to stają się coraz solidniejsi.
Awansowali do Dywizji A Ligi Narodów bez większych problemów, zostawiając w tyle Ukrainę, Armenię oraz Irlandię. W ostatnich eliminacjach do mistrzostw Europy wygrali m.in. na wyjeździe z Norwegią (mającą w składzie m.in. Erlinga Haalanda) i pokonali u siebie 2:0 Hiszpanię. Te wyniki robią wrażenie.
Dla Szkotów Liga Narodów to doskonały poligon doświadczalny przed eliminacjami do mistrzostw świata 2026, o czym mówił asystent Clarke’a John Carver. Dla nich najważniejszy jest powrót na największą piłkarską imprezę po 28 latach przerwy. Clarke szuka nowych twarzy, które dałyby impuls jego drużynie. Powołał nawet Ryana Gaulda z Vancouver Whitecaps, który jedyny raz pojawił się na zgrupowaniu pierwszej reprezentacji dziesięć lat temu, ale nie wszedł na boisko (teraz dotarł na zgrupowanie dopiero we wtorek).