Dla Ukraińców ten mecz miał dodatkowy podtekst. Grali ze Słowacją, krajem rządzonym przez nastawiony prorosyjsko obóz lewicowo-narodowy, niechętny do udzielania pomocy wschodnim sąsiadom. Kurujący się po niedawnym zamachu Robert Fico i nowy - od kwietnia - prezydent Peter Pellegrini ostatecznie nie zablokowali wsparcia jakie udziela Unia Europejska i Stany Zjednoczone ogarniętemu wojną z rosyjskim najeźdźcą krajowi, ale wcześniej wielokrotnie wyrażali opinie dyskredytujące Ukrainę.
Na boisku nie miało to większego znaczenia. Ukraińscy piłkarze i działacze starali się nie myśleć o tym aspekcie meczu, podkreślając to, co jest dla nich najważniejsze. Musieli wygrać, a przynajmniej nie przegrać, by urealnić swoje szanse na awans do fazy pucharowej. W tym wszystkim ważniejsza była świadomość, że mecze ich drużyny oglądają żołnierze na froncie i w okopach.
Słowacy znów zaskoczyli, ale tylko na początku
Ukraińcy mocno zawiedli w pierwszym spotkaniu. Posypały się na nich gromy. Grających w dobrych klubach piłkarzy krytykowano za samozadowolenie. Niektórzy tłumaczyli ich, że mają prawo być przemęczeni europejskim sezonem. Na otwarcie turnieju przegrali sensacyjnie i wysoko z Rumunią 0:3, co było wielką niespodzianką. Ale jeszcze większą sprawili potem Słowacy, pokonując Belgów 1:0.
Czytaj więcej
Futbol w Polsce i Austrii jest dziś na podobnym poziomie. Kiedyś to jednak Austriacy uczyli grać w piłkę nie tylko Polaków, ale całą Europę.
Słowacy początek meczu w Dusseldorfie zagrali tak jak z Belgami. Zaskoczyli rywali swoją aktywnością. Ukraińcy nie mieli pomysłu jak grać. Dostali mocny cios. W 18. minucie stracili gola po serii niezrozumiałych błędów defensywy. Bramkę dla Słowaków zdobył Ivan Schranz ze Slavii Praga. Ten sam, który pokonał bramkarza Belgów. Podawał Lukas Haraslin, były pomocnik Lechii Gdańsk.