Piłkarska pasja Artura Derbina swoje źródła ma w Kaczorowach.
– To mała wieś pod Płońskiem – mówi Artur Derbin. – Rodzice wyprowadzili się z tamtych stron za pracą i gdy miałem 2-latka zakotwiczyli w Sosnowcu. Natomiast ja z moim rodzeństwem, czyli braćmi bliźniakami Piotrkiem i Pawłem oraz siostrą Małgosią, co roku jeździłem na wakacje do babci. To była wielka frajda wsiąść z dziadkiem kolejarzem do pociągu i cieszyć się z uroków wiejskiego życia.
Najpierw ogromną radość sprawiało mi patrzenie jak chłopcy z tamtych stron grali w piłkę, a kiedy zaczęli mnie zapraszać do grania byłem po prostu szczęśliwy. Z roku na rok ta radość rosła, aż wreszcie powiedziałem rodzicom, żeby mnie zapisali do klubu na treningi.
Widząc moje podwórkowe granie i determinację tata w końcu uległ i gdy miałem 9 lat pojechał ze mną zapisać mnie do Zagłębia Sosnowiec. To było zimą. Zajęcia prowadził Włodzimierz Mazur, który powiedział, żebym przyszedł na treningi wiosną. Nie mogłem się więc doczekać marca, ale zamiast do klubu trafiłem do… szpitala.
Nieprzytomny przez cztery dni
10-latek z wirusowym zapaleniem mózgu wylądował w sosnowickim szpitalu, z którego po paru godzinach przewieziono go do Tychów.