Osobom wyglądającym czasem poza polskie podwórko postać Renarda jest pewnie znana lub chociaż kojarzona. Dobrze zbudowany blondyn w białej koszuli, pewny siebie, zdecydowanie dyrygujący piłkarzami zza linii bocznej, z… „hollywoodzką sylwetką playboya” – jak swego czasu opisywały go media. Zasłynął przede wszystkim z pracy w Afryce, którą zwiedził wzdłuż i wszerz. Teraz doprowadził do historycznego sukcesu Arabię Saudyjską, bo bez niego nie byłoby zwycięstwa nad Argentyną.
Z Zinedinem Zidanem
Urodził się w 1968 roku w francuskim uzdrowisku Aix-les-Bains w południowo-wschodniej części kraju. Nie jest to szczególnie wyróżniająca się miejscowość, a już na pewno nie słynąca z piłki nożnej – raczej ze sportów zimowych czy wodnych, co zawdzięcza położeniu nad jeziorem Bourget. O swoim ojcu woli nie mówić, matka wychowywała go sama. Kilka lat temu, zaliczając jeden z nielicznych epizodów szkoleniowych w piłce klubowej, w Lille, został zapytany o swoje dzieciństwo. I jego zasłona twardziela natychmiast opadła. – Moja matka mieszkała z synem sama, miała dwie prace i robiła wszystko, aby jej dziecko było dobrze wychowane. Zrobiła dla mnie wszystko i dała mi wykształcenie, dzięki któremu jestem tym, kim jestem – mówił wówczas ze łzami w oczach.
Wspominając dzieciństwo, Renard przyznaje, że czasem jest mu wstyd patrząc na to, ile obecnie zarabia się w futbolu. A związał się z tą dyscypliną po tym, jak dał sobie spokój z zapasami. W wieku 15 lat trafił do akademii Cannes nad Lazurowym Wybrzeżem, która była wówczas dobrą kuźnią piłkarską. Zresztą w tamtym okresie z tej drużyny startował nie kto inny, jak Zinedine Zidane. Obrońca Renard jednak wielkiej kariery nie zrobił. W Ligue 1 zagrał tylko raz, większość czasu spędzając w niższych ligach. Grę zakończył w wieku 30 lat, co było efektem kontuzji kolana. Wtedy zdecydował się pójść w trenerkę, choć nie była to taka oczywista rzecz. Daleko mu było do „salonów”, więc początkowo pracę szkoleniowca łączył z pracą sprzątacza – sortował śmieci, czyścił budynku, baseny; jego dzień zaczynał się o godzinie 2.30, kończył o 23.00. Jak sam jednak mówi, na pewno tego czasu nie żałuje. Później nawet sam założył firmę sprzątającą, ale sprzedał ją w 2002 roku.
Niewypał w Angoli
Początki Renard miał takie, jak całą późniejszą karierę – egzotyczne. Był asystentem w Chinach, pracował na niższym szczeblu w Anglii oraz… w Wietnamie. Kluczowy był jednak okres w Państwie Środka, bo właśnie tam w 2002 roku asystenta szukał Claude Le Roy, zdobywca Pucharu Narodów Afryki z Kamerunem w 1988. Padło na Renarda. – Nie wiem dlaczego ja, ale piszę się na to! – powiedział 34-letni wówczas trener. Co może istotniejsze, Le Roy kilka lat później ponownie szukał asystenta, tyle że w reprezentacji Ghany. Znów zdecydował się na młodszego kolegę, a duet ten doprowadził „Czarne gwiazdy” do 3. miejsca w Afryce w 2008 roku, co było najlepszym wynikiem zespołu od 16 lat. Wtedy właśnie Herve Renard wskoczył w wir pracy z drużynami narodowymi. Zatrudniła go Zambia.
W latach 90. ekipa ta miała dobre momenty, w 1994 nawet dotarła do finału kontynentalnego czempionatu. Później jednak przyszedł wielki impas, nic ponad fazę grupową, a zatrudnienie francuskiego trenera – co ciekawe, pierwszego w historii Zambii – miało pomóc. Renard sprawdził się, dotarł do ćwierćfinału PNA rozgrywanego w Angoli, ale dwa miesiące przed wygaśnięciem kontraktu poprosił o jego rozwiązanie, tłumacząc to chęcią objęcia innej posady. Zambijczycy się zgodzili, a dwa dni później ich (były już) selekcjoner… objął Angolę. Decyzja ta okazała się wielkim niewypałem i szkoleniowiec zrezygnował po ledwie pół roku oraz trzech rozegranych spotkaniach. Nie chodziło nawet o… trzy porażki (z czego dwie to towarzyskie mecze z mocnymi Francją i Urugwajem), ale o formalne problemy z wizą pracowniczą i opóźnienia w wypłacie.