Optymizm przed sobotnim meczem w Rotterdamie? Brak. Już nie tylko chodzi o blamaż ze środy w Brukseli i porażkę 1:6 z Belgami, ale też o formę Holendrów, a także przeszłość. W 8 meczach na terenie rywala jeszcze nie udało się nam wygrać, a remis był sukcesem. Nawet w naszym najlepszym okresie w połowie lat 70. doznaliśmy tam przykrej i wysokiej porażki.
Pogrom wicemistrza świata
We wrześniu 1975 roku reprezentacja prowadzona przez Kazimierza Górskiego zagrała, zdaniem wielu fachowców, swój najlepszy mecz pod okiem doświadczonego trenera. O punkty w eliminacjach Mistrzostw Europy 1976 zmierzyliśmy się na Stadionie Śląskim z ówczesnym wicemistrzem świata Holandią. W pomarańczowej ekipie nie brakowało największych gwiazd światowego futbolu, z legendarnym Johanem Cruyffem na czele. My też byliśmy na fali. W starciu gigantów, drugiej i trzeciej reprezentacji Mistrzostw Świata 1974 górą była Polska, która ograła rywala aż 4:1 po porywającej grze! Dwa gole zdobył świetnie wtedy grający Andrzej Szarmach, po bramce dołożyli Grzegorz Lato i Robert Gadocha. Ten mecz miał nam utorować drogę do mistrzostw Starego Kontynentu na jugosłowiańskich stadionach. Tak się jednak nie stało…
Niewiele ponad miesiąc po chorzowskiej wiktorii przyszło zagrać rewanż z wicemistrzami świata na ich terenie. Spotkanie rozegrano na Stadionie Olimpijskim w Amsterdamie i… mecz miał odwrotny przebieg, jak ten rozegrany na Śląskim. Tym razem to rywal robił co chciał, żeby na początku II połowy prowadzić już 2:0, a ostatecznie skończyło się na trzybramkowej wygranej „Oranje”.
Różne dziwne teorie
– Sami zastanawialiśmy się nad tym, co się stało – opowiada dzisiaj Henryk Wawrowski, uczestnik tamtego spotkania, 25-krotny reprezentant Polski, srebrny medalista z igrzysk w Montrealu w 1976 roku.
– Holandia wiadomo, to kraj w dużej mierze leżący w depresji, poniżej poziomu morza. Ci którzy tam przyjeżdżają mogą się czuć inaczej niż w innym miejscu. Sam wiem po sobie, jak to jest u nas w Szczecinie. Świętej pamięci trener Zientara opowiadał, że jak przyjechał do nas, to przez pierwsze dni nie mógł się odnaleźć. W Szczecinie to taki „zgniły” klimat, ni to morski, ni lądowy. Co do tego meczu z Holendrami, to może też tak było. Ja wtedy czułem się dobrze, ale jako zespół zagraliśmy źle. Potem ktoś rzucił, że może nam tam czegoś dorzucili do jedzenia, ale w to nie wierzę. Może wtedy trzeba było zrobić tak, żeby od razu bezpośrednio przylecieć na mecz, bez noclegu, a inaczej to być odpowiednio wcześniej. Do dzisiaj nie zbadano, co się tam stało, bo nie byliśmy tego dnia sobą – opowiada o tamtym nieszczęsnym meczu. Nie udało nam się wtedy awansować do finałów ME, a dla przykładowo Mirosława Bulzackiego był to ostatni 23. mecz w narodowych barwach.