Na Estadio Jalisco 16 czerwca 1986 roku w Guadalajarze reprezentacja Polski w 1/8 finału mundialu w Meksyku zmierzyła się z Brazylią. Pomimo 0:4 tamto spotkanie zostało określone jako najlepszy występ drużyny prowadzonej przez Antoniego Piechniczka na meksykańskim turnieju.
Zastawiano się wówczas, jak by się skończyło, gdyby nie słupek i poprzeczka, po strzałach Jana Karasia i Ryszarda Tarasiewicza i dlaczego sędzia Volker Roth z RFN był tak skory do dyktowania rzutów karnych dla naszego rywala. Wynik był jednak jednoznaczny i bolesny. Jednak do dziś jest to ostatni mecz reprezentacji Polski w fazie pucharowej mundialu.
W grupie C jesteśmy ekipą, która czeka najdłużej na występ na tym poziomie rywalizacji. Nawet Arabia Saudyjska, która debiutowała w MŚ w 1994 roku, właśnie wtedy wyszła z grupy. Meksyk i Argentyna grają na poziomie przynajmniej 1/8 finału MŚ nieprzerwanie od 2006 roku. Dlaczego zatem nam, a konkretnie zespołom Jerzego Engela, Pawła Janasa i Adama Nawałki taka sztuka udać się nie może? Trudno jednoznacznie stwierdzić. W każdym razie zawsze bardzo chcemy. Wydawało się przed trzema ostatnimi naszymi obecnościami w gronie 32 najlepszych zespołów na świecie, że wszystko jest w naszych rękach. Że zespoły pokroju Korei Południowej, Ekwadoru czy Japonii są absolutnie w naszym zasięgu. Za każdym razem jednak coś nie zagrało i już po dwóch meczach mieliśmy nosy na kwintę.
Teraz, w przededniu rywalizacji w Katarze, musimy zrobić wszystko, by tak nie było. Mamy przecież w zespole jednego z najlepszych piłkarzy na świecie. Mamy solidnych bramkarzy, niezłych obrońców i kreatywnych pomocników, a także skutecznych napastników. Wydaje się, że kluczowe dla naszych losów w tym turnieju będzie pierwsze spotkanie, z Meksykiem. I tu pojawia się jednak kolejny problem. Mecz otwarcia na mistrzostwach świata wygraliśmy raz, na historycznym dla nas mundialu w 1974 roku. W głowach i nogach naszych piłkarzy jest teraz, by do takiego początku wrócić…
GWIAZDA