Lech Poznań w tym sezonie dopisał do swego CV całą litanię rozczarowań. Niewytłumaczalne odpadnięcie z europejskich pucharów ze słowackim Spartakiem Trnawa. Bezradna porażka 0:4 z Rakowem Częstochowa, czym roztrwonił dodatni bilans meczów bezpośrednich po jesiennej wygranej 4:1 (co może mieć znaczenie przy równej liczbie punktów na koniec sezonu, a to całkiem możliwe). W końcu wiosenna passa meczów bez strzelonego gola, przerwana dopiero w niedawnych derbach Poznania z Wartą. Największym koszmarem Lecha w ostatnich miesiącach była jednak Pogoń, która pół roku temu w Szczecinie wygrała z nim aż 5:0, a miesiąc temu dorzuciła do tego zwycięstwo po dogrywce w ćwerćfinale Pucharu Polski, gdy wszyscy szykowali się już na rzuty karne. W czwartek szczecinianie - znów po 120 minutach gry, tym razem z Jagiellonią Białystok - awansowali do finału PP, więc w Poznaniu bardziej niż nogi niosły ich serca do gry. Serca i werwa, których brak poznańscy kibice coraz częściej zarzucają piłkarzom Lecha.