Molde zagrało tak, jak powinna grać Legia. To ona miała odrabiać jednobramkową stratę i ruszyć od pierwszego gwizdka, a w pierwszej minucie straciła bramkę i już miała do odrobienia dwie. Mało tego, nie bardzo wiedziała co ma dalej robić.
Można było odnieść wrażenie, że to norweski trener wyciągnął więcej wniosków z pierwszego meczu niż Kosta Runjaić. Nie ma już żadnego tłumaczenia, że tam nie poszło, bo nie potrafiliśmy dostosować się do sztucznej trawy. Przy Łazienkowskiej rośnie naturalna i to nie miało żadnego znaczenia.
Czytaj więcej
Porażka w Molde 2:3 to w perspektywie rewanżu za tydzień na Łazienkowskiej nie jest zły wynik. Pod warunkiem, że Legia będzie grała przez 90 minut tak, jak w drugiej połowie, a nie tak, jak w pierwszej.
Obydwie bramki w pierwszej połowy były trochę podobne do tych sprzed tygodnia. Dalekie podanie za linię obrony, popłoch, obrońcy Legii są tak mobilni jak pingwin na jaju i strata gotowa. Żadnych wniosków z pierwszego spotkania.
W dodatku nikt nie potrafił zorganizować gry, coś zmienić, zaskoczyć przeciwnika. Nic z tych rzeczy. Wiele podań legionistów trafiały pod nogi przeciwników, którzy dobrze wiedzieli jak i gdzie się ustawić. Wszystko było przewidywalne. A jakiegoś niecodziennego podania nie wykonał nawet Josue.