Nie ma prawdopodobnie na świecie drugiego miejsca tak przesiąkniętego piłką, choć jednocześnie uznawany przez wielu za najwybitniejszego argentyńskiego pisarza Luis Borges futbolu nienawidził. Mówił, że jest popularny dlatego, bo popularna jest głupota, a jeden ze swoich wykładów zaplanował tak, by kolidował z meczem Argentyńczyków na mundialu.
Nie cierpiał fanatyzmu oraz nacjonalizmu i uważał, że obie te skrajności są nierozerwalnie związane z futbolem. Piłkę nazywał „estetycznie brzydką” i określił „największą zbrodnią Anglii”, choć mówił to w czasach, gdy jego ojczyzna biła się z Brytyjczykami o Falklandy. Jest pewnym chichotem losu, że zmarł podczas mundialu w Meksyku, gdzie jego rodacy zdobyli później mistrzostwo świata.
Piłka nożna w Argentynie. Myśleli tylko o wojnie
Polityka już wówczas - to był 1986 roku - mniej lub bardziej harmonijnie współżyła w Argentynie z futbolem. Generał Jorge Rafael Videla już w 1978 roku wykorzystał organizację mundialu do polerowania wizerunku. Chciał, aby świat zapomniał o jego zbrodniach i tym, że rządzi krajem „Desaparecidos”, czyli „znikniętych”, jak nazywano dziesiątki tysięcy zaginionych przeciwników jego reżimu.
Czytaj więcej
– Nie muszę być lubiany, wolę być sobą. Każdy trener jest zazwyczaj samotnikiem i ma jedną przyjaciółkę: porażkę – mówi „Rz” selekcjoner reprezentacji Polski Michał Probierz.
Osiem lat później, kiedy ręka Diego Maradony wyrzuciła Anglików z mundialu, wielu widziało w zwycięstwie rewanż za wojnę o Falklandy. - Wiedzieliśmy, że wielu młodych Argentyńczyków tam straciło życie, że zabijali ich jak kaczki. Wszyscy mówiliśmy przed meczem, że nie należy mieszać rzeczy, ale to było kłamstwo. Myśleliśmy tylko o tym - pisał później w swojej biografii „El Diego”.