Powinno być w polskiej piłce coraz normalniej, bo najlepsi ostatnio zarobili, zainwestowali oraz zaplanowali sukcesy, ale zawsze zdarzy się drużyna, która w środku lata poleci na mecz z egzotycznym rywalem, żeby poflirtować z klęską. Wicemistrzowie Polski przegrywali już nawet z Ordobasem Szymkent 0:2, więc w Kazachstanie pachniało nieoczekiwaną wpadką, i choć warszawiakom udało się doprowadzić do remisu, to wynik 2:2 wciąż rozczarowuje.
Seria nieszczęść rozpoczęła się pod długiego podania oraz sprytu Usevalada Sadowskiego, który dołożył nogę do piłki tak, że przelobował wysuniętego przed bramkę Kacpra Tobiasza. Grająca w czarnych koszulach przypominających stołecznego rywala zza miedzy Legia próbowała wyrównać, ale tuż po przerwie znów trafili rywale - tym razem po rzucie rożnym, który strzałem głową zakończył Mamadou Mbodj.
Trener zaczął zmieniać piłkarzy, ale gola kontaktowego wypracowali ci, którzy byli na boisku od początku, bo Marc Gual asystował Tomasowi Pekhartowi. Twarz cztery minut po wejściu na boisko uratował warszawiakom Blaż Kramer, który trafił z bliska po podaniu Pawła Wszołka. Legia swoje szanse miała, ale na więcej zabrakło czasu. Wynik usprawiedliwiać trudno, choć piłkarze lecieli na mecz z Radomia, a w Szymkencie spotkał ich 34-stopniowy upał.
Lech Poznań - Żalgiris Kowno. Nowe twarze dają jakość