- Stawka jest ogromna, ale nie możemy się bać. Dzieli nas 180 minut od finału, który w sierpniu wydawał się tylko marzeniem. Postaramy się rozegrać wielki mecz - zapowiadał trener Interu Simone Inzaghi. I tak zrobili.
Już po ośmiu minutach prowadzili po trafieniu Edina Dzeko, po kolejnych trzech i bramce Henricha Mchitarjana było 2:0, a Milan wyglądał jak oszołomiony pięściarz. Nie dość, że przyjął dwa bolesne ciosy, że musiał sobie radzić bez swojego gwiazdora, kontuzjowanego Rafaela Leao (według "Gazzetta dello Sport" rozchwytywany Portugalczyk przedłuży umowę do 2028 roku), to jeszcze przed upływem 20 minut boisko z urazem opuścił Ismael Bennacer.
Czytaj więcej
Broniący trofeum Real zremisował 1:1 z Manchesterem City. Kwestia awansu do finału pozostaje otwarta. Rewanż za tydzień.
Nietęgie miny miały byłe gwiazdy Milanu, które w środę wieczorem zasiadły na trybunach San Siro. Nie takiego widowiska oczekiwał wielki kibic klubu, nr 1 światowego tenisa Novak Djoković, który zajął miejsce obok Andrija Szewczenki. Oczy ze zdumienia przecierał czterdziestoletni Zlatan Ibrahimović, który wciąż nie zakończył kariery, ale leczy uraz i żałował, że nie może wejść na boisko.
Inter grał bardzo odważnie, agresywnie i ofensywnie - tak jakby losy dwumeczu chciał rozstrzygnąć jeszcze przed rewanżem. Milan nie istniał, popełniał błędy, nie nadążał za tempem rywali. Gdyby Hakan Calhanoglu uderzył celniej, a piłka nie odbiła się od słupka, lecz wpadła do siatki, na przerwę Inter schodziłby, prowadząc już 3:0.