Na Stadionie Narodowym Legia pokonała w rzutach karnych Raków 6:5. W ciągu 120 minut nie oddała na bramkę przeciwnika ani jednego celnego strzału.
Już na początku gry czerwoną kartką został ukarany obrońca Legii Yuri Ribeiro i od tej pory gra wyglądała wciąż tak samo. Raków bez przerwy atakował, rzadko schodził z połowy boiska legionistów, a oni się tylko bronili, przyjmując taktykę „obrony Częstochowy”, co nieźle brzmi w zestawieniu z atakującym rywalem. Trudno się dziwić, bo grając w osłabieniu i znając atuty Rakowa mogli liczyć tylko na kontry, dośrodkowania z rogów i wolnych.
Nie wykorzystali ani jednej z nielicznych okazji, bramkarz Rakowa nie musiał interweniować w ani jednej groźnej sytuacji. W przeciwieństwie do Kacpra Tobiasza. Czego nie wybili obrońcy Legii, obronił ich bramkarz.
Czytaj więcej
Legia Warszawa przez niemal cały finał z Rakowem Częstochowa grała w osłabieniu, koncentrowała się na obronie, żeby tylko przetrwać i doprowadzić do rzutów karnych. Ta taktyka się opłaciła. Przez 120 minut bramki nie padły, a w serii rzutów karnych świetnie spisał się bramkarz Kacper Tobiasz. Puchar Polski podniosła drużyna ze stolicy.
I tak przez dwie godziny. Kopanina, jak na podwórku. Zaczęło się od faulu Ribeiro na Franie Tudorze w szóstej minucie. Częstochowianin wyprzedził legionistę, ale został przez niego powalony przed linią pola karnego. Widział to cały stadion, tylko nie sędzia Piotr Lasyk, stojący kilka metrów od tego zdarzenia.