Od kiedy stało się jasne, że Pep Guardiola poprowadzi w przyszłym sezonie Manchester City, wciąż musi udowadniać, że nie zapomniał, kto jeszcze przez kilka miesięcy pozostaje jego pracodawcą.
– Myślę tylko o Bayernie – powtarza, ale najlepszą odpowiedzią na pojawiającą się od pewnego czasu krytykę będzie pewna wygrana z Juventusem i awans do ćwierćfinału.
Akurat w przypadku Ligi Mistrzów Guardiolę trudno podejrzewać o brak zaangażowania. Triumf w tych rozgrywkach to sprawa honoru. Gdy w 2013 roku przychodził do Monachium, przejmował od Juppa Heynckesa drużynę spełnioną, zbierającą trofea i w Niemczech, i w Europie. Miał jej tylko dodać magii, ale w dwóch kolejnych sezonach Bayern kończył LM w półfinale: najpierw przeszkodą nie do pokonania okazał się Real, później Barcelona. Ewentualna porażka z Juventusem już na początku fazy pucharowej zostałaby więc uznana za klęskę i smutne pożegnanie trenerskiego guru.
Mistrz Niemiec mógł sobie zapewnić awans już w Turynie, prowadził 2:0 po trafieniach Thomasa Muellera i Arjena Robbena, ale wypuścił zwycięstwo z rąk i tylko zremisował 2:2. – Gole Paulo Dybali i Stefano Sturaro pozwoliły nam uwierzyć, że bawarską maszynę da się zranić – przekonuje obrońca Juve Patrice Evra.
Problem w tym, że – jak pisze włoska prasa – „Stara Dama rozpada się na kawałki". W rewanżu nie zagra ani Dybala, ani lider środka pola Claudio Marchisio. Obaj uszkodzili na treningu łydki. Taki sam uraz leczy Giorgio Chiellini, a Mario Mandżukiciowi odnowiła się kontuzja pachwiny. Chorwat znalazł się w kadrze, ale prawdopodobnie usiądzie w środę na ławce.