Jest pan już wicemistrzem olimpijskim, ma za sobą grę w kilku klubach, trafia do FC Porto i tam pojawia się Fernando Santos, 44-letni trener, którego mało kto kojarzy...
To rzeczywiście było zaskoczenie, bo w FC Porto grali znani zawodnicy, a tu nagle ta grupa dowiaduje się, że będzie miała trenera, który nie był nawet znanym piłkarzem i przyszedł do nas z klubu Estrella Amadora, z przedmieść Lizbony. To tak, jakby trenerem Legii został ktoś ze Znicza Pruszków.
Co Santos zrobił, żeby zdobyć zaufanie piłkarzy?
Przede wszystkim osiągnął wynik. W pierwszym sezonie zdobył mistrzostwo i Superpuchar Portugalii, w drugim puchar i ponownie Superpuchar. Przyszedł obcy facet, tupnął nogą, a my zobaczyliśmy, że to nie jest byle kto.
Czytaj więcej
- Nie znoszę słowa porażka. Radość z gry jest ważna - mówił Portugalczyk podczas pierwszej konferencji w roli selekcjonera reprezentacji. Polskich asystentów jeszcze nie wybrał. W lutym przeprowadzi się do Warszawy.