Paulo Sousa lukrował, cytował Jana Pawła II, dziękował za pytania, a potem zabrał się z grupą swoich portugalskich współpracowników i rzadko wpadał do Polski. Kiedy mu się przestało opłacać, opuścił nas ostatecznie, nie pozostawiając po sobie niczego dobrego.
Czesław Michniewicz na pierwszej konferencji zagroził sądem dziennikarzowi, który zadawał pytania, dotyczące niewyjaśnionej przeszłości trenera i jego kontaktów telefonicznych z szefem mafii futbolowej. Sportowo też wypadł słabo. Był raczej „pełniącym obowiązki” selekcjonera niż osobą, która powinna tak pokierować grą reprezentacji, abyśmy byli zadowoleni.