Paulo Sousa lukrował, cytował Jana Pawła II, dziękował za pytania, a potem zabrał się z grupą swoich portugalskich współpracowników i rzadko wpadał do Polski. Kiedy mu się przestało opłacać, opuścił nas ostatecznie, nie pozostawiając po sobie niczego dobrego.
Czesław Michniewicz na pierwszej konferencji zagroził sądem dziennikarzowi, który zadawał pytania, dotyczące niewyjaśnionej przeszłości trenera i jego kontaktów telefonicznych z szefem mafii futbolowej. Sportowo też wypadł słabo. Był raczej „pełniącym obowiązki” selekcjonera niż osobą, która powinna tak pokierować grą reprezentacji, abyśmy byli zadowoleni.
Na tym tle starszy, zrównoważony Fernando Santos wypadł jak profesor zwyczajny. Nie używał słowa „ja” tylko „my”, podkreślał, że chociaż gra ma sprawiać przyjemność, to jednak jej celem jest zwycięstwo, na które nie pracuje jedna osoba.
Nie podlizywał się dziennikarzom, zadającym pytania, nie obiecywał złotych gór, dobrze wiedział do jakiego kraju przyjechał, przypomniał swoje spotkania z polskimi piłkarzami i grę przeciw nam na otwarcie Euro 2012, kiedy prowadził reprezentację Grecji.
Nie wiemy jak pod jego kierownictwem będą grali Polacy. Ważne, że najprawdopodobniej asystentami nowego selekcjonera zostaną polscy trenerzy: Łukasz Piszczek i Tomasz Kaczmarek. Dzięki temu, kiedy Fernando Santos już nas kiedyś opuści, coś po nim zostanie. Jak po Leo Beenhakkerze, z którym pracowali polscy asystenci, a jeden z nich - Adam Nawałka sam po latach został selekcjonerem. Kiedy Fernando Santos prowadził reprezentację Grecji, jego asystentami byli Grecy.