Jeśli ktoś liczył na taką wymianę ciosów jak w pierwszym meczu tego sezonu, gdy Barcelona pokonała Sevillę 5:4 po dogrywce i zdobyła w Tbilisi Superpuchar Europy, mógł czuć się trochę rozczarowany. Ale zgrzeszyłby ten, kto by powiedział, że w niedzielny wieczór się wynudził. Niezłe tempo, dużo walki, sporo okazji bramkowych i spornych sytuacji, wreszcie trzy czerwone kartki (Javier Mascherano oraz Ever Banega i Daniel Carrico) – w Madrycie zabrakło tylko goli.

Pierwszy padł dopiero w 97. minucie, kiedy podanie Leo Messiego wykorzystał wbiegający w pole karne Jordi Alba. Drugiego – oczywiście po asyście Messiego – już w doliczonym czasie dogrywki strzelił Neymar.

Przed pierwszym gwizdkiem zawodnicy obu drużyn utworzyli szpaler, gratulując sobie nawzajem ostatnich sukcesów. Piłkarze Sevilli podkreślali, że wygrany finał Ligi Europejskiej z Liverpoolem dał im pozytywną energię i dodatkowe siły na końcówkę tego długiego i wyczerpującego sezonu. Na Barcelonę, która przed tygodniem obroniła mistrzostwo Hiszpanii, to było jednak za mało. Puchar z rąk króla Filipa VI odebrał Andres Iniesta.   

Z polskiego punktu widzenia najważniejsze było zdrowie Grzegorza Krychowiaka. Przed meczem krążyły sprzeczne, ale równie niepokojące informacje: zagra na zastrzykach przeciwbólowych lub w ogóle nie znajdzie się na boisku. Polski pomocnik (podobno interesuje się nim także Manchester United) wyszedł w podstawowym składzie, z opatrunkiem na kolanie, jednak nie wyglądał na człowieka, który zmagałby się z kontuzją. W obronie harował jak zwykle, angażował się również w akcje ofensywne. Miał nawet szansę zdobyć bramkę, ale jego strzał został zablokowany.