Wytypowanie faworyta w sobotnim starciu w Poznaniu tylko z pozoru było dość proste. Ligowa tabela kazała go upatrywać w drużynie gospodarzy. Lech od początku sezonu jasno i otwarcie deklarował walkę o tytuł. Kolejorz zacięcie rywalizuje o niego z Pogonią Szczecin i z Rakowem Częstochowa. Dublet byłby dla Lecha znakomitym uczczeniem stulecia klubu. Z kolei w przypadku Legii mistrzostwo od lat jest obowiązkiem i zadaniem przypisanym Wojskowym z urzędu. Każde inne miejsce jest w stolicy odbierane jako porażka. Słaba, a nawet katastrofalna runda jesienna w wykonaniu Legii sprawiła, że piłkarze Aleksandara Vukovicia stracili szansę na zajęcie miejsca na podium.
Przed sobotnim spotkaniem Legia mogła się pochwalić serią siedmiu spotkań bez porażki. W tym czasie gracze Vukovicia zdobyli 17 punktów.
W meczu z Legią piłkarze Lecha nigdy nie potrzebują specjalnej motywacji. Wystarczy, że spojrzą na wypełnione trybuny i tłumy kibiców, zmierzających tego dnia na obiekt przy Bułgarskiej. Fani gospodarzy wypełnili trybuny Stadionu Miejskiego i mieli nadzieje, że ich drużyna wykorzysta piątkowe potknięcie Pogoni. Portowcy niespodziewanie przegrali z Wisłą Płock (1:2).
Piłkarze Skorży zgodnie z planem zaatakowali gości, którzy zmuszeni zostali do głębokiego cofnięcia się na własną połowę. Przewaga Lecha przełożyła się na okazję Radosława Murawskiego, który oddał groźny strzał zza pola karnego. Z trudem, ale poradził sobie z nim Richard Strebinger. Chwilę później rzut wolny z narożnika pola karnego Legii wykonywał Joao Amaral. Portugalczyk dobrze przymierzył, ale piłka trafiła tylko w poprzeczkę. W przypadku gospodarzy potwierdziło się powiedzenie do trzech razy sztuka. Rzut wolny z głębi pola wykonywał Tomasz Kędziora, rywalizację w powietrzu wygrał Kownacki, piłka spadła pod nogi nabiegającego Lubomira Satki. Słowak zdobył swoją pierwszą bramkę w sezonie - relacjonuje Onet.
Radość gospodarzy nie trwała jednak zbyt długo. Dziesięć minut później goście wyrównali. Ponownie zdecydował o tym stały fragment gry. Piłkę z rzutu wolnego dogrywał Josue, a świetną główką popisał się Rafael Lopes, zdobywając swoją czwartą bramkę w sezonie. Mickey Van der Hart był w tej sytuacji bez szans, piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki i trafiła do siatki. Chwilę po przerwie Lech mógł ponownie wyjść na prowadzenie. Blisko trafienia samobójczego był Lindsay Rose, który główkował na tyle niefortunnie, że piłka zmierzała do bramki gości. Refleksem wykazał się jednak Strebinger. Od tej pory na boisku niewiele się działo.