Czerwiec 2018 roku, moskiewskie Łużniki. Ceremonia otwarcia rosyjskiego mundialu. Książę Mohammad bin Salman wymienia uściski z szefem Światowej Federacji Piłkarskiej (FIFA) Giannim Infantino i Władimirem Putinem. Humory wyraźnie im dopisują.
Uśmiech saudyjskiego następcy tronu zamienia się jednak w posępną minę, gdy patrzy, co dzieje się na boisku. Arabia traci gola za golem, ostatecznie przegrywa z Rosją 0:5 i zanim turniej rozkręca się na dobre, doznaje jednej z najwyższych porażek na mundialu. Bardziej wstydliwa była tylko lekcja, jakiej w 2002 roku udzielili jej Niemcy (0:8).
Chcą igrzysk
Może to wtedy, w ten letni wieczór w Moskwie, w głowie bin Salmana pojawiła się myśl, że trzeba sięgnąć głębiej do kieszeni, by świat sportu zaczął traktować Arabię poważnie.
Szkolenie piłkarzy wymaga czasu, a i tak nie ma pewności, czy uda się wychować mistrzów. Organizacja dużych wydarzeń sportowych korzyści wizerunkowe przynosi niemal natychmiast. Wzorem sąsiadów z Kataru Saudyjczycy nie ograniczyli się do jednej dyscypliny.
Od 2018 roku gościli już piłkarskie Superpuchary Włoch i Hiszpanii, bokserską galę, w której o mistrzostwo świata wagi ciężkiej walczyli Anthony Joshua i Andy Ruiz, Rajd Dakar i wyścigi Formuły 1. Na sportwashing, czyli wybielanie wizerunku sportem, wydali 1,5 mld dolarów. Nie ukrywają, że to dopiero początek drogi, której ukoronowaniem ma być organizacja mundialu i igrzysk olimpijskich.