Dzień 1 września być może przejdzie do historii piłki nożnej jako początek rewolucji, przed którą przez lata władcy futbolu z niezbyt przekonujących powodów bronili się rękami i nogami. Powiadano, że korzystanie z powtórek wideo zakłóci płynność gry, a nawet, co jest już zupełnie absurdalne, że nam futbol zdehumanizuje, pozbawiając grę tak cennego elementu, jak zawodność sędziowskiego oka.
W efekcie rażące błędy arbitra, które od lat można sobie obejrzeć kilka sekund później w powtórce telewizyjnej, pozostawały nieodwołalne. Co gorsza, arbitrów czasem zawodzi nie tylko oko, ale także uczciwość.
Eksperyment w Bari pokazał, że wcale nie musi tak być, dzięki VAR (Video Assistent Referee). Aż dwóch wideoasystentów (holenderscy sędziowie piłkarscy Pol van Boekel i Danny Makkelie) zasiadło wraz z technikami przed ścianą monitorów w wozie, który zbierał obraz ze wszystkich 22 kamer, a ponadto był wyposażony w technologię Hawk Eye, tak świetnie spisującą się w tenisie.
Po naciśnięciu guzika mogli natychmiast rzucić na monitory powtórkę kontrowersyjnej sytuacji z kilku ujęć, powiększyć obraz, jeśli trzeba, i dzięki stałemu połączeniu radiowemu z arbitrem głównym (Björn Kuipers) suflować mu decyzje. Po raz pierwszy przydali się już w 4. minucie, gdy przekonali Kuipersa, że faul Djibrila Sidibé na Daniele De Rossim zasługuje na żółtą, a nie czerwoną kartkę.
Pół godziny później wydawało się, że po strzale głową De Rossiego Layvin Kurzawa w polu karnym wybił piłkę ręką, ale dzięki informacjom z wozu Kuipers karnego nie podyktował.