Za nieco ponad miesiąc Legia zagra z Ajaxem Amsterdam w 1/16 finału Ligi Europejskiej, tymczasem przy Łazienkowskiej ruch jak w godzinach szczytu na Marszałkowskiej. W obie strony – w drzwiach klubu mijają się piłkarze, którzy do Legii przychodzą na testy medyczne i podpisać umowy, z tymi, którzy wyruszają do kolejnych etapów swoich karier.
Bartosz Bereszyński we wtorek poleciał na badania do Sampdorii Genua, a w środę oficjalnie podpisał kontrakt. Legia zarobi na prawym obrońcy, który znalazł także uznanie w oczach Adama Nawałki, około 2 mln euro.
Pierwszy odszedł Nemanja Nikolić – że tak się stanie, wiadomo było już od jakiegoś czasu. Serb z węgierskim paszportem pozostawia po sobie imponujące statystyki i wielką pustkę w ataku. Nikolić do Legii trafił przed poprzednim sezonem, w 56 meczach ligowych strzelił 40 goli, a w pierwszym roku gry w ekstraklasie został królem strzelców rozgrywek. Uczestnik Euro 2016 w sylwestra skończył już 29 lat i był to dla niego ostatni moment, by podpisać lukratywny kontrakt. Za 3 mln dolarów trafił do Chicago Fire.
Na kibiców Legii padł jednak blady strach, gdy tuż przed końcem roku z klubem pożegnał się też drugi z napastników – Aleksandar Prijović. Strzelec dwóch goli w meczu z Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów oświadczył na łamach „Super Expressu", że „jego misja w Warszawie dobiegła końca" i że myśli już tylko o transferze do Chin. Problem w tym, że Prijović wyszedł przed orkiestrę z tą wypowiedzią.
Legia, owszem, dostała ofertę w wysokości 1,5 mln euro, ale z transferami jak z małżeństwem – muszą chcieć obie strony. Tymczasem mistrz Polski absolutnie nie ma zamiaru oddawać napastnika za tak niską sumę. Owszem, w Warszawie znają zasadę, że z niewolnika nie ma pracownika, ale też nie mają zamiaru ulec szantażowi ze strony Prijovicia. Jak udało się dowiedzieć „Rz", sprawa odejścia Serba ze szwajcarskim obywatelstwem wciąż jest otwarta i rozmowy z jego menedżerem są toczone. Ale nikt go z drużyny mistrza Polski za mniej niż 3 mln euro nie ma zamiaru się pozbywać.