Kiedy Liverpool pokonał w sylwestrowy wieczór Manchester City po szybkiej bramce Georginio Wijnalduma, żaden z kibiców na Anfield nie spodziewał się, że w nowym roku zespół wpadnie w takie turbulencje.
Porażka w Premier League ze Swansea, odpadnięcie z Pucharu Ligi i Pucharu Anglii (1:2 z Wolverhampton) – ostatnie dziesięć dni obnażyło słabości do niedawna jednego z kandydatów do tytułu. Klopp pierwszy raz od przyjazdu na Wyspy znalazł się w tak trudnej sytuacji. Jeśli Liverpool przegra we wtorek z Chelsea, pożegna się również z marzeniami o mistrzostwie (strata do lidera z Londynu będzie wynosić wówczas aż 13 punktów).
Niewykluczone, że w tym szlagierze na Anfield (21.00, Canal+ Sport) wystąpi już Sadio Mane. Najlepszy strzelec Liverpoolu w weekend odpadł z reprezentacją Senegalu z Pucharu Narodów Afryki (zmarnował rzut karny). Władze klubu posłały po niego samolot. Powrót Mane byłby dużym wzmocnieniem, bo Daniel Sturridge nie radzi sobie w roli jego zastępcy, a Philippe Coutinho nie osiągnął jeszcze formy sprzed kontuzji.
Nieobecność tej dwójki to jeden z powodów nagłej zapaści Liverpoolu. Niektórzy eksperci twierdzą też, że słabsze wyniki to efekt zmęczenia zawodników preferowanym przez Kloppa stylem gry polegającym na nieustannym pressingu.
Chelsea, mimo porażki z Tottenhamem na początku roku, nie wypadła ze zwycięskiego rytmu. W sobotę rozbiła Brentford (4:0) i bez problemów zakwalifikowała się do 1/8 finału Pucharu Anglii. Podobnie jak inni faworyci: Arsenal (5:0 z Southampton), Manchester City (3:0 z Crystal Palace) i Manchester United (4:0 z Wigan). Dalej gra też Tottenham (4:3 z Wycombe Wanderers), ale zabrakło kilku minut, by to przeciwnik z czwartej ligi cieszył się z awansu.