Zmiany trenerów, fatalny początek sezonu, olbrzymia strata do prowadzącego tercetu wynosząca aż 12 punktów, sprzedaż najskuteczniejszych piłkarzy zimą i kompletnie nietrafione transfery następców. Do tego konflikt właścicielski i niepewność, jak to się potoczy. Nerwowość wszystkich w klubie, począwszy od magazynierów, poprzez sztab administracyjny, medyczny i sportowy, na dyrektorach skończywszy.
Tak wyglądała sytuacja w Legii w ostatnim roku. Tylko porażka jest sierotą, każdy sukces ma wielu ojców, ale nawet w Legii te najważniejsze postaci dość łatwo wskazać. Wydawało się, że wyczynu Stanisława Czerczesowa z poprzedniego sezonu nie da się powtórzyć, a już na pewno nie da się powtórzyć tak szybko. Gdy Rosjanin przychodził do Legii, musiał odrobić stratę 10 punktów do Piasta Gliwice. Legii udało się wtedy Ślązaków dogonić i wyprzedzić jeszcze na finiszu sezonu zasadniczego. W rundzie dodatkowej gładko przewagę powiększyli.
Liga Mistrzów po latach
W tym sezonie scenariusz powtórzył się jednak co do joty – tylko okoliczności pościgu Legii były o wiele bardziej dramatyczne.
Gdy zwalniano Besnika Hasiego, który w tej historii też jest postacią niezwykle istotną – to w końcu Albańczyk jako pierwszy trener od 21 lat wprowadził polski zespół do fazy grupowej Ligi Mistrzów – Legia miała 10 punktów straty do tria na czele tabeli z Niecieczy, Białegostoku i Gdańska. Zanim Magiera objął drużynę, z Cracovią poprowadził ją Aleksandar Vuković i wywalczył remis 1:1. Wtedy strata do lidera wynosiła już 12 punktów.
Magiera miał więc nawet trudniejsze zadanie niż Czerczesow, który przecież do dziś w niektórych kręgach kibiców przy Łazienkowskiej ma status postaci wręcz kultowej.