Królewscy awans zapewnili sobie już dwa tygodnie temu, ale Luka Modrić to jeden z tych piłkarzy, dla których warto usiąść przed telewizorem, nawet gdy mecz ma wyłącznie znaczenie prestiżowe (Borussia odpadła już z Ligi Mistrzów).
Mało brakowało, by ten chorwacki diament, uważany dziś za najlepszego reżysera gry, przepadł i nie został oszlifowany. Jego przypadek przypomina historię Roberta Lewandowskiego. Jako nastolatek Modrić trafił na testy do Hajduka Split, ale klubowi skauci uznali, że jest zbyt drobny i wątły, by zrobić karierę. Wkrótce miało się okazać, jak bardzo się mylili.
Dinamo Zagrzeb z jego fizycznych niedostatków problemów nie robił, a Modrić, spędzając rok na wypożyczeniu w lidze bośniackiej, słynącej z wyjątkowo ostrej gry, udowodnił, że w tym niepozornym ciele drzemie wielki duch. – Widziałem małego, blondwłosego chłopaka, który grał tak, jakbym chciał grać ja – powiedział kiedyś Dragan Stojković, były gwiazdor jugosłowiańskiego futbolu.
Charakter do walki Modrić odziedziczył po przodkach (trzeba przy tym zaznaczyć, że nie zapomina o zasadach – dotąd tylko raz został wyrzucony z boiska). Ojciec bił się o niepodległość Chorwacji, dziadek zginął z rąk snajpera. Wojna domowa na Bałkanach naznaczyła dzieciństwo Luki.
Wybite szyby
– Kiedy do naszej wsi (Zaton Obrovacki, na wybrzeżu Adriatyku – red.) weszli serbscy żołnierze, musieliśmy uciekać do Zadaru. Mieszkaliśmy w małym hotelowym pokoju. Przez prawie całą wojnę musieliśmy sobie radzić bez prądu, wody i gazu. To był bardzo bolesny okres, ale sprawił, że dziś jestem dużo silniejszy – przyznał w jednym z wywiadów.