Tym razem "Canarinhos" rozpoczęli od mocnego uderzenia, bo już w 3. minucie wynik otworzył Leandro Lino. Brazylijczyk, z dwoma obrońcami na plecach, mając piłkę przy nodze przed polem karnym na wprost bramki, oddał ją na prawo do kolegi, a gdy futbolówka wróciła, nie było już wokół także defensorów. Nie miał więc problemów z otwarciem wyniku.
Później gospodarzom atakowanie nie szło już tak łatwo. Wprawdzie dość regularnie ostrzeliwali bramkę Michała Kałuży, ale polski golkiper bronił w niedzielę wyśmienicie, zachowując czyste konto do końca pierwszej połowy.
Biało-czerwoni walczyli ambitnie, lecz w tej części nie stworzyli sobie równie klarownych sytuacji, co w pierwszym, sobotnim starciu. Najbliżej gola Polacy byli teoretycznie w 14. minucie, gdy nie potrafili sfinalizować strzałem kontry 2 na 1. Niewiele do pokonania bramkarzy Guitty brakowało też Mikołajowi Zastawnikowi, Tomaszowi Luteckiemu i Robertowi Gładczakowi.
W przerwie trener Błażej Korczyński zmienił Kałużę i wprowadził między słupki Michała Widucha. Ten nie bronił już tak dobrze, jak poprzednik. Już w 54. sekundzie drugiej połowy Widuch nie złapał pewnie wgrania jednego z Brazylijczyków, a piłkę z najbliższej odległości wepchnął do siatki Douglas. W odpowiedzi swoich szans na pokonanie Guitty szukali Mikołaj Zastawnik, Tomasz Lutecki i Tomasz Kriezel. Żadnemu z nich na listę strzelców nie udało się jednak wpisać.
Trafiać za to zaczęli - i to seryjnie - miejscowi. W trzy minuty strzelili trzy gole, podwyższając wynik do 5:0, nie bez udziału Widucha, który mógł się lepiej zachować w co najmniej dwóch sytuacjach. Paradoksalnie dobrze radził sobie w sytuacjach... beznadziejnych, jak w 31. minucie, gdy dwukrotnie obronił strzały znajdującego się w dwustuprocentowej sytuacji Gleidsona.