W pandemicznej rzeczywistości, gdy prawie wszyscy – oprócz futbolowych krezusów – muszą zaciskać pasa, transakcje bezgotówkowe stały się sposobem na przetrwanie trudnych czasów.
To rozwiązanie, z którego w teorii zadowolone powinny być wszystkie strony. Piłkarz – bo zdobywa szansę na regularną grę, jego klub – gdyż redukuje koszty utrzymania zawodnika, może go przygotować na występy w silniejszej lidze albo wypromować i sprzedać, nowy pracodawca – bo może się wzmocnić bez zadłużania i zagwarantować sobie prawo pierwokupu.
Czytaj więcej
Selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski mieliśmy poznać 19 stycznia. Ale nie poznaliśmy.
Nie byłoby problemu, gdyby kluby kierowały się wyłącznie dobrem zawodnika. Wypożyczenia stały się jednak często chwytem ułatwiającym obchodzenie reguł Finansowego Fair Play UEFA, bo pozwalały odroczyć termin płatności i zaksięgować transfer wtedy, gdy nie będzie nadwyrężał budżetu. Poza tym prowadziły do innych patologii. Zdarzało się, że wypożyczani w nieskończoność piłkarze nigdy nie zadebiutowali w klubie, który wyłożył na nich pieniądze, a później byli jeszcze odsprzedawani z zyskiem.
Światowa Federacja Piłkarska (FIFA), ucząc się na błędach europejskiej, dostrzegła niepokojące zjawisko i postanowiła działać. Zmiany miały wejść w życie już w 2020 roku, ale ze względu na pandemię zdecydowano się je odłożyć. Teraz pomysł powrócił i zyskał realne kształty.