Pierwszy sezon w klubie z księstwa Kamil Glik miał znakomity, było mistrzostwo Francji i półfinał Ligi Mistrzów. W tym roku było gorzej, ale pozycja polskiego stopera w zespole wciąż jest niezagrożona.
Przed rokiem magazyn „France Football" zamieścił listę dziesięciu najbardziej znaczących polskich piłkarzy występujących we francuskich klubach. W zestawieniu znaleźli się: Jacek Bąk, Andrzej Szarmach, Ireneusz Jeleń, Paweł Janas, Włodzimierz Lubański, Kamil Grosicki, Piotr Świerczewski, Ludovic Obraniak, Damien Perquis i Kamil Glik.
Jak zwykle przy okazji takich podsumowań otwiera się pole do dyskusji; z pewnością niektórzy piłkarze zostali umieszczeni na liście na wyrost, zabrakło też kilku ważnych nazwisk (Joachim Marx, Waldemar Matysik, Jacek Ziober), ale Glik na swoje miejsce zasłużył, choć we francuskiej lidze gra dopiero drugi sezon.
Nowy wspaniały świat
Z AS Monaco reprezentant Polski podpisał czteroletni kontrakt dwa lata temu. Do klubu przyszedł po pięciu sezonach w Torino. O transferze przesądziła postawa Glika podczas francuskich mistrzostw Europy 2016, w których Polska zagrała w ćwierćfinale. Skauci Monaco długo obserwowali twardego polskiego obrońcę w Serie A, ale dla wiceprezesa AS Monaco Wadima Wasiljewa najważniejszy okazał się sprawdzian, jakiemu poddany został Glik na wielkiej imprezie. Pięć sezonów spędzonych w Turynie świadczyło o tym, że blondyn ze Śląska ma charakter, zdolności przywódcze (przez trzy lata był kapitanem) i jest skuteczny przy stałych fragmentach gry.
Dla Glika AS Monaco stanowiło wyzwanie, gdyż ten klub odgrywa inną rolę w Ligue 1 niż Torino w Serie A. Monaco to wielkie pieniądze, sukcesy i tradycje, wsparte przez rosyjskiego właściciela klubu, oligarchę Dymitra Rybołowlewa i ambicje, żeby stanąć w szranki z katarskimi miliarderami z PSG.