Mecze z Polakami muszą być dla amatorów z San Marino dobrą rozrywką, skoro jesteśmy jedną z czterech drużyn, którym w całej historii swojej reprezentacji strzelili więcej niż jednego gola. Podobnego wstydu doświadczyły jeszcze tylko Belgia, Malta i Liechtenstein.
Alessandro Della Valle pokonał Artura Boruca przed ośmioma laty, a miesiąc temu piłkę do bramki Łukasza Skorupskiego wbił Nicola Nanni. Bardzo możliwe, że rezerwowy trzecioligowego Lucchese piękniejszej chwili w karierze już nie przeżyje.
San Marino zajmuje ostatnie miejsce w rankingu FIFA. Tamtejsi zawodnicy grają w piłkę wieczorami, trzy–cztery razy w tygodniu, bo tylko trzech z nich to zawodowcy. Pozostali kadrowicze mają inne zajęcia. Polakom stawią czoło księgowy, dentysta, grafik i diler samochodów.
– Nie ma w naszej filozofii meczów, które traktujemy jako rozgrzewkę – zapewnia selekcjoner Paulo Sousa, ale to tylko słowa. Portugalczyk zaprosił podopiecznych na zgrupowanie dzień później niż zwykle, czyli we wtorek, a skład na sobotnie spotkanie to duża niewiadoma.
Selekcjoner zapewne wymiesza zawodników z reprezentacyjnego pierwszego i drugiego planu. Niemal na sto procent na boisko Stadionu Narodowego wybiegnie Robert Lewandowski, bo to napastnik nienasycony, który wie, że każdy gol – nawet z San Marino – zwiększa jego szanse na Złotą Piłkę.