Boniek: Ślad na całe życie

Zbigniew Boniek, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej opowiada Piotrowi Żelaznemu o swoich mundialach i o tym, że przed wyjazdem do Rosji lepiej było niczego nie obiecywać, bo ci polscy selekcjonerzy, którzy dużo obiecywali, niczego nie wygrali.

Aktualizacja: 19.06.2018 12:32 Publikacja: 18.06.2018 17:47

Zbigniew Boniek: Pamiętam, że jak przegraliśmy z RFN w meczu na wodzie, to wyszedłem z domu, by nie

Zbigniew Boniek: Pamiętam, że jak przegraliśmy z RFN w meczu na wodzie, to wyszedłem z domu, by nie płakać przy ojcu. A miałem wtedy już 16 lat

Foto: AFP

Rzeczpospolita: Mundial to coś wyjątkowego dla piłkarza?

Zbigniew Boniek: Oczywiście. Co może być ważniejszego niż mistrzostwa świata?

Dziś wraz z komercjalizacją futbolu Liga Mistrzów staje się Świętym Graalem.

Mundial to mundial. Mówię to panu jako piłkarz: niczego ważniejszego niż mistrzostwa świata nie ma. Tak jak dla innych sportowców najważniejsze pozostają igrzyska olimpijskie – chociaż pewnie gdzie indziej jest większa kasa do podniesienia – tak dla piłkarza najważniejsze jest zwycięstwo w mundialu.

Od dawna pan powtarza, że najważniejsze będzie nie przegrać pierwszego meczu. Mam wrażenie, że stało się to już niemal hasłem przewodnim reprezentacji Adama Nawałki.

Historia naszej piłki pokazuje, że cokolwiek na wielkiej imprezie osiągaliśmy tylko wówczas, gdy nie przegrywaliśmy pierwszego meczu. Gdy ponosiliśmy porażki na inaugurację, to w zasadzie było dla nas już po turnieju. Tak było w 2002 roku za Jerzego Engela i w 2006 za Pawła Janasa. Po porażce na dzień dobry trudno się odbudować, przede wszystkim psychicznie, i gonić rywali. Dobra inauguracja daje luz, pewność siebie, komfort chłodnej kalkulacji. Jeśli w pierwszym meczu zdobędziesz punkty, to obojętne, co się stanie w drugim, wygrywając w trzecim, masz awans w kieszeni. My na mundial jedziemy z ambicjami i celem – chcemy wyjść z grupy. Później każde spotkanie to mecz marzenie. O wejście do ćwierćfinału, o możliwość awansu do półfinału, o jak najpóźniejszy powrót do domu. Ale by to wszystko było możliwe, nie można przegrać pierwszego meczu.

Czy w naszej ekipie jest obsesja pierwszego meczu?

Żadnej obsesji nie widzę. Raczej duży spokój, skupienie, sumienny trening i rywalizację o miejsce w składzie. Widzę właściwą koncentrację.

Ale właśnie o braku koncentracji sporo się mówiło, przed Euro aż tylu reklam, promocji z udziałem zawodników i trenera nie było.

Bo wtedy jeszcze nikt tych piłkarzy nie znał. Mówię oczywiście o szerokiej publiczności i o branży reklamowej. Dwa lata temu poza Robertem Lewandowskim żaden z piłkarzy nie miał takiej pozycji. Że dziś to się zmieniło? To dobrze. Tam, gdzie jest wielka piłka i wielcy zawodnicy, normalne jest też to, że pojawiają się media i pojawia się komercja. Na Zachodzie nikt z tego nie robi afery. W zawód piłkarza wkalkulowane jest, że zarabiasz nie tylko na boisku, ale i poza nim. Właśnie dzięki działalności medialno-reklamowej. Tylko u nas wywołuje to niezdrowe emocje. Jak w 2002 roku, gdy rozkręcono aferę z tego powodu, że piłkarze sprzedali swój wizerunek na opakowania zupek w proszku. Teraz ustaliliśmy z piłkarzami i trenerem – ja też mam podpisane dwa kontrakty reklamowe – że wszystkie obowiązki medialne zamykamy do czasu pierwszego tegorocznego zgrupowania. A od marca koniec i myślimy tylko o mundialu.

Do Rosji jedzie lepsza drużyna niż ta z Euro 2016?

Musimy być lepsi, bo mistrzostwa świata to trudniejsza impreza, lepsi przeciwnicy. Z całym szacunkiem, ale teraz nie będziemy grać w grupie z Irlandią Północną czy Ukrainą, tylko z czołowymi reprezentacjami swoich kontynentów. Mamy więcej doświadczenia, a od czasu Euro pojawiło się w tym zespole sporo młodych zawodników, którzy mogą być wartością dodaną. Musimy być lepsi niż dwa lata temu i jesteśmy.

W czym konkretnie?

Dziś jest głębia składu. Młodzież atakuje w każdej formacji. Kiedyś do stołu mogło usiąść czterech, a dziś ośmiu. Jako prezes PZPN chciałbym, żebyśmy co dwa lata jechali na wielką imprezę. Mieszkamy w 38- -milionowym kraju, udział w każdym wielkim turnieju oddawałby faktyczną siłę naszej piłki.

Na Euro największym problemem był brak zmienników?

Adam Nawałka korzystał z 12–13 ludzi i tak zostało do końca turnieju. Tak sobie trener stworzył tamtą drużynę. Ale teraz on sam wie najlepiej, że musi mieć 23 dobrych zawodników.

Może tak się zdarzyć, że na ławce wyląduje Arkadiusz Milik albo Jakub Błaszczykowski. Być może nawet obaj. Niesamowicie to zwiększa siłę ławki.

Nie mam pojęcia, czy wybiegną w podstawowym składzie, czy zaczną na ławce, to wyłącznie decyzja trenera. Ale jeśli na ławce usiądzie Karol Linetty albo Rafał Kurzawa czy Dawid Kownacki, to każdego z nich można wprowadzić w trakcie meczu i on będzie wzmocnieniem zespołu. A przecież jeszcze niedawno, gdy Łukasz Piszczek nie mógł grać, to była tragedia. A dziś mamy Bartka Bereszyńskiego, który go spokojnie i godnie zastąpi.

A jeśli odpadniemy w grupie?

Wyjazd na mistrzostwa świata to ma być radość. A nie, że jak odpadniemy, to będzie rozdzieranie szat. We wrześniu zaczynamy Ligę Narodów, którą chcemy potraktować poważnie, ale myśląc o przygotowaniu zespołu do eliminacji mistrzostw Europy. Nie ma na świecie drużyn, które mają patent na wygrywanie.

Oprócz Niemców.

Zastanawiałem się ostatnio, gdzie piłka nożna jest najbardziej popularna. Wyszło mi, że w Brazylii. Grając u siebie na mundialu, w dwóch meczach: o wejście do finału i o medal, Brazylia przegrała z Niemcami i Holandią 1:10. To najlepszy dowód na to, jak trudna jest piłka. I ile czynników składa się na sukces końcowy. Musimy być w formie, musimy być zdrowi, musimy mieć też trochę szczęścia. Mundial to pieczątka na całe życie. Dzięki udanemu mundialowi można mieć później zapewnioną pracę jako ekspert, te mistrzostwa przy człowieku na zawsze zostaną. Wystarczy spojrzeć na Sebastiana Milę. Jest rozchwytywany przez media, jedzie z telewizją na mundial, a wszystko dlatego, że strzelił gola w najważniejszym meczu ostatnich lat – z Niemcami.

Martwi się pan o Lewandowskiego?

Nie. A dlaczego miałbym się martwić?

Dlatego że ćwierćfinał i półfinał Ligi Mistrzów w jego wykonaniu nie były takie, jakich się oczekuje od zawodnika ze światowej czołówki, że na początku zgrupowania w Arłamowie mówiło się wyłącznie o jego transferze...

O Lewandowskim zawsze będzie się dużo mówić i zawsze będzie wokół niego zamieszanie. Po tylu latach gry w Bayernie ma ochotę coś w życiu zmienić. Dał to jasno do zrozumienia swoim zachowaniem i wypowiedziami. I jest to całkowicie zrozumiałe dla wszystkich w Monachium. Natomiast nie wydaje mi się, aby Lewandowski miał problem z pogodzeniem spraw transferu i reprezentacji. A jeśli po mundialu nic się w życiu Roberta nie zmieni, to nie będzie musiał sprzedawać butelek, żeby się utrzymać. Wciąż będzie zarabiał 10 czy 20 milionów euro rocznie. Krzywda mu się dziać nie będzie. Dla nas na pewno jest ważne, by Robert był w dobrej formie na mundialu.

Inaczej niż na Euro.

Oczywiście, dwa lata temu przed mistrzostwami Europy Bayern wyeksploatował Roberta do cna. To jest ambitny chłopak, grał ile się dało, chciał strzelać gole, chciał wygrać Ligę Mistrzów, ale na Euro pojechał przemęczony. To nie był jego turniej. My tam wypadliśmy znakomicie jako cała drużyna. Gdyby Kuba wykorzystał rzut karny z Portugalią, pewnie byśmy zagrali w finale. Życzę Lewandowskiemu, by to był jego mundial.

My, dziennikarze, żartujemy, że kupił sobie Sandro Wagnera, żeby się nie przemęczać, i na mistrzostwach świata będzie wypoczęty.

Taka jest prawda, on wymógł na Bayernie kupno zmiennika. Robert musi być w lepszej formie, żebyśmy coś na mundialu osiągnęli. Życzę mu, żeby był.

Kto będzie nowym Kapustką?

Z tym Kapustką to też spokojnie, bo chłopak zagrał przecież tylko jeden dobry mecz – z Irlandią Północną. Takich rywali na mundialu mieć nie będziemy.

No jasne, ale jednak w pierwszym składzie wyszedł nikomu nieznany dzieciak. To było coś.

Zgadza się, to była fajna historia. Ale jest w tej drużynie kilku zawodników, którzy dadzą jej trochę mocy. Samym doświadczeniem nic nie ugramy. Musi pojawić się ktoś nowy. Ale proszę też pamiętać, że nawet dobry występ Piotra Zielińskiego byłby odczytany na świecie w kategoriach objawienia. Bo to my znamy Zielińskiego, ale on na co dzień gra w Napoli, a nie w jednym z wielkich klubów. Dla szerokiej publiczności na świecie to piłkarz anonimowy. Kandydatów jest więcej. Jan Bednarek dwa miesiące temu był piłkarzem zapomnianym, dziś jest blisko pierwszego składu.

A Kuba Błaszczykowski będzie sobą?

Wiem, że Kuba zrobił wszystko, by być w formie. Ta drużyna potrzebuje Kuby. Ale tylko w dobrej dyspozycji. Można się nazywać Lewandowski, Glik czy Błaszczykowski, ale w piłce trzeba przede wszystkim biegać.

Błaszczykowski zajmuje szczególne miejsce w sercach kibiców. Te jego powroty do reprezentacji, ciągłe podnoszenie się, fantastyczny turniej, jakim było Euro, ale zakończony przestrzelonym rzutem karnym. Lewandowski jest oczywiście największym piłkarzem tej kadry, ale bohaterem serc jest Kuba.

Polacy nie lubią ludzi sukcesu, a Kuba całe życie się podnosił, musiał walczyć, upadał, ale wstawał. Polacy faktycznie łatwiej akceptują takiego bohatera niż po prostu człowieka sukcesu, jakim jest Lewandowski. Wolimy ludziom współczuć, niż zazdrościć, jak komuś możemy współczuć, to jest bardziej nasz.

Sławomir Peszko zasłużył na mundial?

Peszko ma pecha, bo doczepiono mu łatkę. Że rozrywkowy, pijak itd. Słucham tego i śmiech mnie ogarnia, bo ja Sławka dobrze znam i naprawdę to żaden pijak. Ale powiem panu, że założyłem się z nim o flaszkę, że strzeli na Euro gola. Nie strzelił, więc przesunąłem zakład na mundial.

W drużynach, w których pan grał, byli piłkarze powołani dla atmosfery?

Żeby było jasne, Peszko nie jest powołany dla atmosfery. To zawodnik, któremu Nawałka ufa i który go nigdy nie zawiódł. Ma międzynarodowe doświadczenie, dla tej reprezentacji swoje zrobił, strzelił szalenie ważnego gola w Irlandii w poprzednich eliminacjach.

W porządku, ale czy pamięta pan jakiegoś kolegę gwiazdora z kadry, który pojechał na mundial niekoniecznie dlatego, że był jednym z najlepszych?

W 1978 roku Jacek Gmoch wystawiał w składzie inżynierów, bo sam był inżynierem z wykształcenia. Mówiło się, że dlatego pewne miejsce miał Bohdan Masztaler. Ale to nie był słaby piłkarz. Innym, który był ulubieńcem Gmocha i jednocześnie inżynierem, był Heniek Maculewicz. Każdy trener ma swoich ulubieńców. W 1982 roku był z nami na mundialu, jak on się nazywał? Dolny chyba. Z Górnika Zabrze z tego, co pamiętam (obrońca Tadeusz Dolny – przyp. red.). Z kolei Piotrek Skrobowski pojechał z kontuzją, ale Piechniczek i tak chciał, żeby był na mundialu. Ja też mam słabość do niektórych ludzi, to normalne.

Największą do Krychowiaka?

Grześka bardzo lubię, bo on jest w przeciwieństwie do większości Polaków przesiąknięty optymizmem. Ma ten zachodni luz. Mnie to odpowiada, można z nim usiąść i pogadać. Jestem z nim na ty. Ale nie mam z tym problemu. Dystansu się nie zachowuje poprzez tytuł doktora czy magistra inżyniera.

Tym sposobem gładko przechodzimy do magistra inżyniera Gmocha. Debiut w mundialu to było coś wyjątkowego?

Coś niesamowitego. Siedziałem na ławce i przede wszystkim kibicowałem reprezentacji, która grała z mistrzami świata, Niemcami. Oczywiście chciałem zagrać w meczu i trochę ponad dziesięć minut przed końcem swoją szansę dostałem. Zmieniłem Włodka Lubańskiego...

A później role się odwróciły.

W meczu w drugiej fazie grupowej, przeciwko Peru. Grałem w pierwszym składzie i chwilę przed końcowym gwizdkiem w moje miejsce pojawił się Lubański. A to był mój pierwszy idol. Szedłem do linii bocznej i, szczerze mówiąc, było mi głupio. Że ja, małolat, schodzę, a w moje miejsce na kilka minut wchodzi wielki Lubański. Wchodzi, żeby bronić wyniku. Nie wierzyłem w to. A ja miałem w całym życiu tylko dwóch idoli: Włodzimierza Lubańskiego i później Guentera Netzera.

1978 rok to niewykorzystana szansa?

To był cholernie mocny zespół, ale tamten mundial mogła wygrać tylko Argentyna. Mieliśmy trochę pecha. Gdybyśmy zamiast wygrać 1:0, zremisowali z Tunezją, to w drugiej fazie grupowej trafilibyśmy na łatwiejszych rywali. A tak los nas rzucił do grupy południowoamerykańskiej, z Argentyną, Peru i Brazylią. Gdyby było inaczej, doszlibyśmy do półfinału, jestem o tym przekonany. Nie ma siły.

Gmoch nie pomógł drużynie.

Jacka bardzo szanuje, to jest inteligentny człowiek, ale wtedy w Argentynie on się strasznie miotał między koncepcjami. Raz bronił Janek Tomaszewski, raz Zygmunt Kukla, raz grał Jurek Gorgoń na środku obrony, a w innym meczu nagle Heniek Kasperczak, ja byłem raz na ławce, raz w pierwszym składzie. Tam było tyle bałaganu taktycznego, tyle pomysłów naraz... To nie była łatwa drużyna. Z jednej strony starzy, jak Deyna, Lato, Szarmach czy Lubański, a z drugiej młodzi: Boniek, Nawałka, Iwan.

To najmocniejsza drużyna, w jakiej pan grał?

W teorii na pewno. Ale tylko w teorii. Bo jednak zespół z 1982 roku okazał się znacznie mocniejszy, chociaż personalnie był słabszy. Ale w Hiszpanii mieliśmy drużynę. W Argentynie zabrakło zakasania rękawów i wzięcia się do pracy. Bo to byli już przecież bohaterowie z mistrzostw świata z Niemiec, już im się nie wszystkim chciało. Zabrakło podejścia, że skoro w 1974 roku był brąz, to teraz przyjechaliśmy po złoto. Argentyna, która zdobyła mistrzostwo świata, personalnie nie była od nas mocniejsza.

Podstawową różnicą między 1978 a 1982 rokiem było poczucie lub jego brak, że jest się drużyną?

Tak, ale my w 1982 roku byliśmy też po prostu mocni. Przed mundialem nikt z nami nie chciał grać sparingów oficjalnych, bo trwał stan wojenny. Rozegraliśmy więc 12 meczów z klubami z zachodniej Europy – niemieckimi, hiszpańskimi, naprawdę mocnymi. Prawie wszystkie wygraliśmy. Jeden przegraliśmy albo zremisowaliśmy. Później na mundialu rozpoczęliśmy od remisów z Włochami i Kamerunem. Ale wtedy nikt tego Kamerunu nie doceniał. My w 1982 roku mieliśmy naprawdę świetną pakę. Mieliśmy świetnego bramkarza Józka Młynarczyka, w obronie Władka Żmudę z Pawłem Janasem, w pomocy był Andrzej Buncol, w ataku Grzegorz Lato. Naprawdę kawał historii polskiej piłki.

Ale jednak to Orły Górskiego i drużyna z 1974 roku są bardziej kochani niż wasz zespół.

I dobrze. Oni byli pierwsi, oni są legendami, oni dokonali rzeczy bez precedensu, należy im się. Nikt nie jest o to zazdrosny.

Nie boli to pana?

W ogóle nie. Serio, ja byłem największym kibicem drużyny Górskiego. Pamiętam, że jak przegraliśmy z RFN w meczu na wodzie, to wyszedłem z domu, by nie płakać przy ojcu. A miałem wtedy już 16 lat. Rok późnej debiutowałem w reprezentacji u Górskiego i grałem z tymi zawodnikami. Od 1976 roku byłem podstawowym piłkarzem kadry, a od 1975 roku grałem przeciwko większości z nich w lidze. I zdobyłem Złote Buty dla najlepszego zawodnika ekstraklasy. Ja, małolat. Widziałem ich na boisku, mogłem ich dotknąć, wiedziałem więc, że nie są lepsi. Znałem ich. Zbyszek, idziemy na piwko? – pytali. Ja jedno, oni cztery. Ale naprawdę uczucie zazdrości jest mi obce.

A nie jest tak, że Górski został zapamiętany jako ten dobry, a Piechniczek sam sobie popsuł wizerunek dziwnymi wojenkami, stylem bycia?

Górski miał świetny charakter, do dziś wszyscy opowiadają o nim anegdoty. Napił się koniaczku, swoje zrobił. Antek był bardziej polemiczny, miał trudniejszy charakter. Ale dla mnie Piechniczek to był wyśmienity trener.

Mam wrażenie, że pańskie dobre zdanie o Piechniczku rośnie wraz z wiekiem.

Ale tak jest, bo patrzę na to z coraz większym dystansem i dostrzegam coraz więcej niuansów. Piechniczek przygotował nas do mundialu w pół roku. Od stycznia do czerwca byliśmy cały czas na zgrupowaniu kadry. Jeździliśmy tylko na mecze ligowe i czasem puszczał nas na tydzień do domu. Ale z nim było fajnie, choć trzeba było zapieprzać. Był bardzo wymagający. Piechniczka lubili wszyscy, którzy lubili ciężko pracować.

Ostatni pański mundial jako piłkarza, czyli rok 1986?

Dobra drużyna, ale kompletnie nieprzygotowany wyjazd. Logistyka przerosła wszystkich. Zabrakło jakiegokolwiek rozeznania. Stołówki nawet nie było w ośrodku. Smog, ruch straszny. Nie byliśmy na to gotowi. Dziś, od kiedy przyszliśmy do związku, umiemy stworzyć fantastyczne warunki do pracy. Myślę, że inni mogą się od nas uczyć. Wszyscy. A wtedy to była tragedia logistyczna.

Oraz podobno ciągłe imprezy i picie...

Poważnie? Powiem panu, że na każdym turnieju pili ci, którzy nie grali. Nie pamiętam spektakularnych imprez z Meksyku. Tam była grupa naprawdę utalentowanych piłkarzy: Wdowczyk, Kubicki, Furtok, Kosecki, Dziekanowski, Urban. Ale zapanować nad nimi było ciężko. Była wtedy słaba federacja, słaby prezes, do tego po mundialu selekcjonerem został Łazarek. Przecież my powinniśmy byli jechać na Italia '90. Ja bym jeszcze dotrwał i miałbym czwarty mundial, a tak skończyłem karierę w 1988 roku. No ale jak Łazarek wziął kadrę, to powiedział, że nie będzie powoływał nikogo z zagranicy. Później w eliminacjach graliśmy z Holandią w Rotterdamie, a on do mnie nagle dzwoni. Mówi, że muszę przyjechać, że ma kłopoty. To się oczywiście spakowałem i za swoje pojechałem do tego Rotterdamu. Na miejscu okazało się, że mu się stoperzy posypali. Więc Łazarek mówi do mnie, że muszę zagrać jako środkowy obrońca, że jestem doświadczony i dam radę. Proszę bardzo, zagrałem, zremisowaliśmy 0:0. Ale później wróciliśmy do hotelu na kolację i zanim usiedliśmy do stołu, to okazało się, że żadnego z piłkarzy już w nie ma w hotelu. Każdy poszedł w swoją stronę. To już nie było przyjemne. W piłkę umieli grać, ale zabrakło głowy.

Mundial 2002 to jakie wspomnienia?

Fajny turniej organizacyjnie, ale piłkarsko kompletnie zawaliliśmy. Mieliśmy piękny ośrodek w Korei, wysłałem ludzi na rekonesans, żeby nie popełnili tych błędów co w 1986 roku. Byłem wiceprezesem PZPN do spraw marketingowych. Ale piłkarze po tym awansie trochę odpłynęli. Tydzień po kwalifikacji Janusz Atlas pisał, że musimy podpisać nowy kontrakt z Jurkiem Engelem, bo pół Europy go chce. Później jakieś kłótnie o kasę, zupki...

Pan też się dorzucił ze szklankami coca-coli...

Ja się dorzuciłem? Przecież dziś jest całkowicie normalne, że wizerunek piłkarzy widnieje na różnych towarach i nikt z tego powodu nie płacze, że został pozbawiony praw do wizerunku.

Dziś to jest uregulowane, a wtedy nie było.

Wtedy co najwyżej piłkarze, byli nieuregulowani. Oczywiście nie było tak jasnych przepisów jak dziś. Ale w życiu trzeba przez wszystko przejść. Żeby było jasne: to nie przez zupki czy szklanki zawaliliśmy mundial. My tam po prostu byliśmy słabi. Ale do dziś pamiętam, jak po losowaniu Michał Listkiewicz stanął i uniósł ręce w górę w geście zwycięstwa. Wiadomo było, że z grupy wychodzą Polska i Portugalia. A tu się okazało, że wyszły USA i Korea. Nikt nie wziął pod uwagę siły korupcyjnej Koreańczyków.

Niektórzy piłkarze mówią otwartym tekstem, że jadą do Rosji po medal. To dobrze?

Ja im powtarzam: chłopaki, jedziemy wyjść z grupy. Według mnie – ciszej jedziesz, dalej dojedziesz. Nigdy nie wygraliśmy, gdy padały mocarstwowe deklaracje. Dwóch selekcjonerów deklarowało walkę o złoto: Gmoch w 1978 i Engel w 2002 roku. Jak się skończyło, pamiętamy. ©?

—rozmawiał Piotr Żelazny

Rzeczpospolita: Mundial to coś wyjątkowego dla piłkarza?

Zbigniew Boniek: Oczywiście. Co może być ważniejszego niż mistrzostwa świata?

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Piękność nocy. Robert Lewandowski pisze historię i ratuje Barcelonę
Piłka nożna
Ligi zagraniczne. Pozostała tylko jedna zagadka. Kto wygra wyścig o mistrzostwo Anglii?
Piłka nożna
Nie żyje znany ukraiński piłkarz i trener. Był wicemistrzem Europy z reprezentacją ZSRR
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Wszyscy chcą zagrać na Wembley
Piłka nożna
W Paryżu strzeliły korki od szampana. PSG znów mistrzem Francji
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?