Kiedy po wojnie władza ludowa nie wykształciła jeszcze swoich działaczy, musiała z obrzydzeniem przystać na sanacyjnych. Prezesem został Tadeusz Kuchar, wrócił Bończa-Uzdowski, a przez dwa lata prezesem był nawet przedwojenny piłkarz ligowy, uczestnik wojny z bolszewikami i oficer dywizji pancernej generała Stanisława Maczka, inżynier Andrzej Przeworski.
Ale żeby się Polakom w głowach nie poprzewracało, w roku 1951 prezesem PZPN został również uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, tyle że walczący po drugiej stronie Rosjanin Jurij Bordziłowski. Zrobiono z niego Polaka Jerzego Bordziłowskiego. Oczywiście nikt go nie wybierał, w dzisiejszym znaczeniu tego słowa.
Garnitur na wyjazd
Na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku, już po dojściu do władzy Władysława Gomułki, przyszła moda na działaczy robotniczych. Prezesami zostali więc: Stefan Glinka, związany z robotniczym klubem Skra Warszawa, a po nim Ślązak Wit Hanke, który przeszedł drogę od Komunistycznej Partii Polski po szlak bojowy z armią Władysława Andersa i członkostwo w Komitecie Centralnym PZPR. Bardzo go szanowano na Śląsku za jego starania na rzecz piłki.
Członkiem KC PZPR był również kolejny prezes, wywodzący się z Sosnowca Wiesław Ociepka. Nie wiadomo co bardziej lubił: piłkę czy władzę. Został ministrem spraw wewnętrznych, zginął w katastrofie lotniczej pod Szczecinem.
Większość ówczesnych działaczy to prości ludzie z awansu społecznego, niedbający o zasady obowiązujące na salonach. Leszek Rylski, wieloletni sekretarz generalny PZPN i członek Komitetu Wykonawczego UEFA, czasami przed wyjazdem zagranicznym szedł z prezesem lub wiceprezesem do sklepu na Marszałkowskiej, żeby dobrać im garnitur, koszulę i krawat.