Ta transferowa telenowela ciągnęła się tak długo, że niektórzy przestali już wierzyć, iż kiedyś dobiegnie końca. Uodpornili się na fochy Portugalczyka i kolejne żądania podwyżki. Kiedy po ostatnim wygranym finale Ligi Mistrzów Ronaldo rzucił przed kamerami, że w Madrycie było mu dobrze, potraktowano tę wypowiedź raczej jak desperacką próbę wywarcia presji na działaczach niż realną groźbę odejścia.
Minęło jednak kilka tygodni i Ronaldo jest już piłkarzem Juventusu. Negocjacje były błyskawiczne, trwały zaledwie pięć dni. Szczegóły dopięto na greckiej wyspie, na której wypoczywa obecnie portugalski gwiazdor wraz z rodziną. „Te lata w Realu i Madrycie były prawdopodobnie najszczęśliwszymi w moim życiu" – napisał Ronaldo w pożegnalnym liście.
„Drugiego takiego nie będzie" – wzdycha dziennik „Marca", zamieszczając na okładce zdjęcie Portugalczyka, strzelającego wiosną tego roku bramkę przewrotką w meczu z Juventusem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Małą fotografię otoczono jeszcze mniejszymi piłeczkami z herbami klubów, symbolizującymi wszystkie 451 goli, jakie zdobył dla Realu.
Jeszcze niedawno wydawało się, że jeśli Ronaldo porzuci Madryt, wróci do Manchesteru United albo wybierze Paris Saint-Germain, którego katarscy właściciele są w stanie spełnić zachcianki każdego gracza.
Tam jednak prawie połową swojej pensji musiałby się dzielić z urzędem skarbowym. Obciążenia podatkowe były jednym z głównych powodów – obok braku podwyżki – dla których postanowił wyjechać z Hiszpanii. Nie potrafił zaakceptować, że traktuje się go jak przestępcę, który pieniądze z tytułu praw do wizerunku kryje w rajach podatkowych. Prokuratura oskarżyła go o zatajenie 15 mln euro. Długo toczył walkę z fiskusem, ale ostatecznie przystał na karę dwóch lat w zawieszeniu i prawie 19 mln grzywny.