I w moim życiu był czas, gdy słońce nie świeciło

Leo Beenhakker - trener reprezentacji Polski specjalnie dla „Rzeczpospolitej” o przygotowaniach do mistrzostw Europy, powołaniu dla Rogera i drugiej szansie, na którą każdy zasługuje

Aktualizacja: 08.03.2008 07:09 Publikacja: 08.03.2008 03:20

I w moim życiu był czas, gdy słońce nie świeciło

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Nie ma pan wrażenia, że wkrótce ktoś wyśle do Watykanu prośbę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Leo Beenhakkera?

Leo Beenhakker: Jestem tylko prostym trenerem, który kocha pracę i jest kibicem piłki nożnej. Ostatnio trafiałem na pierwsze strony gazet niezwiązanych ze sportem, ale takie sytuacje czy odbieranie nagród od prezydenta stresuje mnie dziesięć razy bardziej niż mecz przeciwko Portugalii. Nie czuję się komfortowo, wypinając pierś do orderu. Jestem zaszczycony, że ludzie doceniają moją pracę, ale to nie jest moja motywacja. Oficjałki mnie męczą.

A jak się pan czuł, słysząc z ust prezydenta Polski, że nazywa się Leo Benhałer?

Dajmy spokój, nie zawracam sobie tym głowy. Jestem zaszczycony, że dostałem odznaczenie, a sam nazwiska polskiego prezydenta też nie potrafiłbym wymówić.

Stał się pan w Polsce ikoną popkultury.

Ale to naprawdę nie moja wina. Reprezentowanie kraju zawsze się wiąże z trofeami i podziękowaniami. Akceptuję to, co nie znaczy, że muszę lubić. Wolę być z chłopakami na zgrupowaniu, bo moją największą nagrodą jest sukces drużyny. Albo to, że po bardzo długiej rozmowie z Radosławem Matusiakiem przed meczem z Estonią widzę później na boisku dawnego, dobrego piłkarza.

Balon oczekiwań przed Euro jest już nadmuchany do niebotycznych rozmiarów. Jak pęknie po dwóch porażkach, to z wielkim hukiem.

Od zakończenia eliminacji kibice nabrali optymizmu i pewności siebie. Pozwólmy im marzyć, pozwólmy widzieć reprezentację ze złotym medalem. Bo piłkarze i trenerzy marzyć nie mogą, oni mogą mieć tylko zapał do pracy, ambicje, a po tak udanych kwalifikacjach także pewność, że potrafią robić wielkie rzeczy. Sukces zjednoczył Polaków. Porównuję to do sytuacji z Trynidadu i Tobago, kiedy po awansie na mundial pierwszy raz ludzie z tego podzielonego kraju zaczęli mówić o sobie „Trynibagos”.

Nie boi się pan, że to zjednoczenie skończy się po kiepskim występie w Euro? Pana piłkarze są gotowi do wielkiej gry?

Jestem o tym przekonany. O czym my w ogóle rozmawiamy? Przecież nie mogę przygotowywać ich na czarny scenariusz. Nawet jeżeli sam czasami myślę o porażkach, z nikim się tym nie dzielę. Piłkarze dokonali wielkiej rzeczy, pobudzili w kibicach patriotyzm, poczucie dumy z bycia Polakiem. To powoduje dużą presję, ale przecież jest też piękne. Zastanowił się pan, jakby się poczuli piłkarze, gdybym im powiedział: „Chłopcy, fajnie, że wygraliśmy z Estonią, ale na Euro to nam wszyscy dokopią”?

Piłkarze tak bardzo chcą jechać na finały, że zmieniają kluby na słabsze, byle grać co tydzień. Konsultowali z panem te decyzje?

Co mam mówić piłkarzom: fajnie, że wygraliście z Estonią, ale na Euro i tak wszyscy nam dokopią?

Najwięcej do powiedzenia miałem w kwestii Matusiaka, który stał się ofiarą afery z Afonso Alvesem. Brazylijczyk, zanim odszedł do Middlesbrough, procesował się z Heerenveen, bo tam zatrzymywano go na siłę. Trener tego klubu przekonywał mnie, że są z Matusiaka zadowoleni, ale Alves jest lepszy i będzie grał, dopóki nie zostanie sprzedany. Poprosiłem, by zgodził się na półroczne wypożyczenie, bo inaczej Radkowi przepadnie szansa na wyjazd na mistrzostwa. Błędem Matusiaka był natomiast transfer do Palermo, bo żeby iść do ligi włoskiej, zwłaszcza zimą, gdy drużyna jest już skompletowana, trzeba być prawdziwą gwiazdą, a nie lokalnym bohaterem.

Lokalnym bohaterem został za to Maciej Żurawski, który zamienił wielki Celtic na malutką Larissę.

Nie powiedziałem mu, żeby szedł do Grecji. Poradziłem tylko, by przed turniejem znalazł klub, gdzie będą mu ufać. Mówiłem, że to dla mnie bardzo trudne powoływać go, jeśli przez pół roku siedzi w klubie na ławce rezerwowych. Dobrze się stało, że trafił do mocnej ligi. W Grecji wiele drużyn walczy o mistrzostwo, a presja kibiców jest ogromna.

Zmieniając kluby, Żurawski i Matusiak bardzo zbliżyli się do wyjazdu na Euro?

Matusiak na pewno, a Żurawski przez ostatnie miesiące z kadry przecież nie wypadł. Cieszę się, że po przejściu do Korony Kielce wreszcie gra również Wojciech Kowalewski, jednak nie jestem jeszcze gotowy do wybrania ostatecznego składu. Na każdą pozycję mam po trzech, czterech kandydatów, a do drzwi ciągle pukają nowi. Niesamowite, jak szybko rozwijają się zawodnicy, których pierwszy raz powołałem na grudniowy mecz z Bośnią i Hercegowiną. Lisowski, Kuklis, Majewski, Pazdan, Grosicki... Jestem zaskoczony, że nikt nie odkrył ich wcześniej. W Polsce, oceniając zawodnika, wszyscy patrzą nie na to, co trzeba. Obserwują cały mecz, a mnie wystarczy czasami jedno zagranie. Wtedy klnę pod nosem z zachwytu i już wiem, że z tego człowieka coś będzie. Takiego Majewskiego czasami nie ma na boisku przez kwadrans, ale gdy dostaje piłkę, znajduje rozwiązanie, na jakie wielu nie byłoby stać.

Jest lepszy od Łukasza Garguły?

Inny. Przede wszystkim dużo młodszy. Garguła w meczu z Estonią potwierdził moją teorię, że jeśli ktoś przez trzy miesiące nie gra z powodu kontuzji, to potrzebuje następnych trzech, by dojść do formy. Dobrze mieć takiego zawodnika jak Garguła, a w odwodzie Majewskiego.

Grając krajowym składem, buduje pan drużynę na Euro czy raczej na eliminacje do mistrzostw świata?

Myślę o eliminacjach mundialu, ale trzech, czterech zawodników pokazało, że nierozpatrywanie ich kandydatur przy wyborze kadry na Euro byłoby grzechem.

Skoro mamy tyle talentów, to po co sprawdzać w kadrze jeszcze Brazylijczyka Rogera?

Talentów nigdy dość i denerwuje mnie oburzenie, jakie wywołała naturalizacja piłkarza Legii. Brazylijczyk gra dla Chorwacji, Polacy dla Niemiec, Algierczycy dla Francji, a kiedy przyjeżdżał do nas Azerbejdżan z trzema piłkarzami z Brazylii, to niektórzy się bali, że przegramy. Dlaczego inne kraje nie mają problemów z dawaniem szans ludziom urodzonym poza granicami, a Polska ma? W tym kraju wielu ludzi chce siedzieć w drewnianym pudełku albo z plastikową torbą na głowie i nie dostrzegać, że mamy już 2008 rok, Europę bez granic. Jakim prawem mamy odmawiać Brazylijczykowi polskiego paszportu, skoro mu się tu podoba?

Ale Roger marzy o grze w reprezentacji Brazylii.

Przecież wie, że jeśli zagra dla Polski, to już nie będzie mógł zrobić tego dla Brazylii. Działamy bardzo ostrożnie. Najpierw skierowaliśmy prośbę do PZPN, by sprawdził, czy piłkarz na pewno nie wystąpił w barwach innego kraju. Dla Michała Listkiewicza nie była to nowość, bo przecież w kadrze grał już Emmanuel Olisadebe, a przed mundialem w 2006 roku Paweł Janas chciał sprawdzić Mauro Cantoro. Później rozmawiałem z Janem Urbanem. Dowiedziałem się o Rogerze wszystkiego – jakim jest piłkarzem, człowiekiem. Wreszcie spotkałem się z samym zainteresowanym i po długiej dyskusji doszedłem do wniosku, że pasuje do drużyny także pod względem myślenia o grze. Dopiero wtedy zaczęliśmy starania.

Nie boi się pan, że to zepsuje atmosferę w zespole?

Dobrzy piłkarze chcą grać z najlepszymi. Kadrowicze nie będą mieli nic przeciwko Rogerowi.

A czy kibice są gotowi, by w ich reprezentacji zagrał człowiek, który nawet nie mówi po polsku?

Jeśli nie są, to będą musieli nauczyć się z tym żyć. Wydaje wam się, że półtora miliona Polaków może pracować w Londynie, pół miliona w Holandii i Belgii, ale gdy Holender Beenhakker przyjechał popracować do Warszawy, to zaczęły się pytania, jakim prawem. Ano takim samym, jakim wy wyjeżdżacie i budujecie karierę poza Polską. Teraz nie ma już Niemców, Polaków czy Holendrów, są po prostu ludzie. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to jego problem. Moim zmartwieniem jest zbudowanie drużyny, a tak ambitnego piłkarza jak Roger, który do tego potrafi kopać piłkę lewą nogą, na pewno potrzebuję.

To prawda, że uznał pan Jana Urbana za najlepszego kandydata na następnego selekcjonera?

Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem, bo wybór nie będzie należał do mnie. Na pewno mamy podobne spojrzenie na futbol. Jan to trener z dobrej hiszpańskiej szkoły, bardzo szybko się dogadaliśmy.

Nie tak jak z Czesławem Michniewiczem, który według niektórych mediów po zwolnieniu z Zagłębia Lubin miał być pana asystentem?

Na współpracy z nim także skorzystałem, odbyliśmy kilka ciekawych rozmów. Szanuję jego opinie, a on moje. Wybrałem Urbana, bo ważne jest, żeby piłkarzom nie mieszać w głowie. Kiedy jedną grupą opiekuje się Bobo Kaczmarek, drugą Adam Nawałka, a trzecią Dariusz Dziekanowski, mam pewność, że ćwiczymy te same elementy.

Pozwolił pan wrócić do sztabu Dziekanowskiemu, powołanie otrzymuje Kamil Grosicki, który ma problemy z hazardem. Lubi pan trudnych ludzi?

Nie wiem, czy lubię, ale się ich nie boję. Uważam po prostu, że każdy zasługuje na drugą szansę. Grosickiego powołuję nie po to, żeby go resocjalizować, ale dlatego, że jest dobrym piłkarzem.

Czasem wystarczy jedno zagranie. Klnę pod nosem z zachwytu i już wiem, że z tego piłkarza coś będzie

Dziekanowski to profesjonalista, ale jak każdy człowiek może mieć takie sytuacje w życiu, gdy – powiedzmy – traci kontakt z rzeczywistością. Życie prywatne może czasami wpływać na pracę, a każdy kiedyś zrobi coś głupiego i nie można się od niego wtedy odwracać.

Pan też miał taki okres w życiu?

Każdy dorosły człowiek przeżył taki czas, kiedy słońce nie świeciło.

I jak pan sobie z tym poradził?

Zamieniłem się w zwierzę. Wykopałem sobie głęboką norę, w którą wszedłem i odciąłem się od świata. Nie interesowało mnie nic poza jak najszybszym znalezieniem jakiegoś rozwiązania. Na szczęście nie miałem problemów z alkoholem, ale wiem, że ludzie często uciekają w picie albo narkotyki. Trzeba wtedy zrobić wszystko, by szybko wrócili do życia i pracy.

Nie żałuje pan, że nie udało się przed Euro umówić towarzyskich meczów z silniejszymi rywalami?

Przygotowania odbywają się według opracowanego przeze mnie planu. Po co miałbym grać z Włochami, kiedy rywale byliby przy piłce przez 70 minut, a my moglibyśmy ćwiczyć nasze warianty jedynie przez 20? Z całym szacunkiem dla rywali, z którymi zmierzymy się przed wyjazdem do Austrii, oni pozwolą nam na znacznie więcej. Dlatego planuję jeszcze rozegranie dwóch, trzech meczów z klubami niższych lig.

Jak zamierza pan ogłosić kadrę na Euro? Przed kamerami telewizyjnymi, tak jak to zrobił Paweł Janas?

Rozmawiam na ten temat z prezesem Listkiewiczem i niewykluczone, że zrobię tak samo. Kibice mają prawo być częścią tak wielkiego wydarzenia, bo to nie jest drużyna Beenhakkera, tylko całej Polski. Ale najpierw poinformuję piłkarzy, którzy nie pojadą na mistrzostwa. Zapewniam, że mimo to nic wcześniej nie przedostanie się do mediów. To po prostu trzeba umieć załatwiać.

Rz: Nie ma pan wrażenia, że wkrótce ktoś wyśle do Watykanu prośbę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Leo Beenhakkera?

Leo Beenhakker: Jestem tylko prostym trenerem, który kocha pracę i jest kibicem piłki nożnej. Ostatnio trafiałem na pierwsze strony gazet niezwiązanych ze sportem, ale takie sytuacje czy odbieranie nagród od prezydenta stresuje mnie dziesięć razy bardziej niż mecz przeciwko Portugalii. Nie czuję się komfortowo, wypinając pierś do orderu. Jestem zaszczycony, że ludzie doceniają moją pracę, ale to nie jest moja motywacja. Oficjałki mnie męczą.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Piłka nożna
Manchester City znalazł zastępcę dla Rodriego. Kim jest Nico Gonzalez?
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Piłka nożna
Krzysztof Piątek w Stambule. Znów odpala pistolety
Piłka nożna
Premier League. Wielki triumf Arsenalu, Manchester City powoli ustępuje z tronu
Piłka nożna
Najpierw męki, później zabawa. Barcelona wygrała, pomógł Robert Lewandowski
Piłka nożna
Drugi reprezentant Polski w Interze. Dlaczego Nicola Zalewski chce grać z Piotrem Zielińskim?