Nie ma dziś w piłce drugiej takiej pary. Gdy Egipt gra z Algierią, futbol naprawdę bywa wojną.
Liczy się rannych, podpalone budynki, zniszczone autobusy, dyplomaci czekają na polecenia z centrali. Tak było gdy wielcy rywale z północy Afryki walczyli niedawno o mundial, w dwóch meczach i dodatkowym barażu. Wczoraj – na szczęście nie, może dlatego, że różnica między rywalami była tym razem ogromna.
Egipt mścił się za wyeliminowanie z finałów MŚ, Algieria nie potrafiła znaleźć żadnej odpowiedzi. Traciła gole i piłkarzy, wyrzucanych z boiska za obrzydliwe faule. Kończyła mecz w ósemkę, z wstydliwym 0:4, ciągle próbując wszystkich przekonać, że sędzia ją krzywdzi. Być może pierwszy gol nie powinien zostać uznany, bo Hosny Abd Rabbou strzelił w rzutu karnego na dwa tempa, z zatrzymaniem. Ale niewiele by to zmieniło.
Egipt na mundial nie potrafi się dostać od 1990 r. – wtedy w decydującym starciu pokonał oczywiście Algierię – ale gdy przychodzi Puchar Narodów Afryki, tych samych rywali z kontynentu rozstawia po kątach. Nie przegrał meczu w PNA od sześciu lat (ostatnia porażka była, trudno zgadnąć – z Algierią), właśnie zmierza po trzeci z rzędu tytuł.
Ghana przecisnęła się do finału po trzecim już z rzędu 1:0. Do pokonania Nigerii wystarczył gol Asamoaha Gyana.