Jose Mourinho kilka sekund po ostatnim gwizdku sędziego był już w tunelu do szatni. Jak zawsze dał odegrać główne role swoim piłkarzom. Jego Inter w Londynie kłopoty miał tylko przejściowe.
W pierwszej połowie Chelsea (Didier Drogba i Nicolas Anelka) efektownie zmarnowała kilka dobrych sytuacji, ale humory londyńczycy mieli dobre – w Mediolanie przegrali przecież tylko 1:2 i wydawało się, że jedną bramkę w drugiej połowie muszą strzelić.
Mourinho przyjechał na stadion, który nazywa swoją twierdzą – nigdy na Stamford Bridge nie przegrał. Przyjechał też do drużyny, którą kochał, z taką, którą szanuje – głównie za wysokie zarobki. Wiedział jednak, jak ustawić Inter, żeby zatrzymać maszynę własnego pomysłu – ciągle przypomina, że w Chelsea nie zrobiono nic ponad to, co sam wymyślił. Została nawet większość piłkarzy.
Wczoraj w Londynie była ostra walka, przepychanie w polu karnym (być może Drogba był faulowany) i próby strzałów z daleka. Dla Interu ważne było to, że nie musiał wygrać, mógł czekać, aż cierpliwość straci Carlo Ancelotti i zacznie stawiać wszystko na atak.
„Pobici przez Pana Wyjątkowego. Mourinho wyrzuca swój stary klub z Europy” – to „The Times”, „Mourinho i Eto’o zepsuli noc Chelsea” – to „Guardian”. Eto’o w 78. minucie wykorzystał podanie, które było zagrane idealnie dla niego. Strzelił mocno, prosto przed siebie, wcześniej kilka razy gubił się, gdy musiał zrobić chociaż jeden zwód. Mourinho na chwilę stracił kontrolę nad sobą, wyskoczył w górę, ale wiedział, że nie może cieszyć się za bardzo przed tłumem, który tak go lubi.