Był to jeden z najsłabszych i najsmutniejszych meczów, jakie ostatnio rozegrano na Łazienkowskiej. Ruch mógł zapewnić sobie awans już w pierwszej połowie i wtedy znudzeni widzowie nie musieliby męczyć się przez 30 minut dogrywki. Ale z dwóch wyjątkowo dogodnych sytuacji Marcin Zając nie wykorzystał żadnej.
Rekord niemocy Zając pobił jednak po przerwie, kiedy minął już bramkarza Legii i mogąc popchnąć piłkę do bramki, postanowił poczekać na obrońców, którzy ostatecznie piłkę mu zabrali.
Publiczność zgotowała mu owację, a kiedy zmieniony przez trenera Waldemara Fornalika schodził z boiska, usłyszał jeszcze raz gromkie: „Dziękujemy”. Publiczność zresztą nieliczna, bo godzina 14 w dzień powszedni to nie jest najlepszy termin dla pracujących kibiców. Legia od początku nie sprawiała wrażenia drużyny, której zależy na zwycięstwie. Wzięła się do pracy dopiero po przerwie i wtedy powinna strzelić co najmniej trzy bramki. Skończyło się na jednej, zdobytej po rogu przez Bartłomieja Grzelaka. Strzelec dzielił się radością z pustą trybuną.
To, co legioniści pokazali wczoraj, można by potraktować jako strajk, gdyby nie świadomość, że dużo lepiej grać nie potrafią. Między innymi dlatego Łukasz Janoszka mógł w dogrywce przeprowadzić rajd między obrońcami, zakończony wyrównującą bramką dla Ruchu. Gol Tomasza Jarzębowskiego w ostatniej minucie był już tylko na otarcie łez.
[ramka][b]Wisła też odpadła[/b]