Gdyby Manchester United wygrał w ubiegłym tygodniu na Camp Nou pierwszy półfinał, a w sobotę pokonał w meczu na szczycie Premiership Chelsea, nikt nie uznałby tego za niespodziankę. Piłkarze Aleksa Fergusona uchodzili za najbardziej rozpędzoną drużynę w Europie. Było, minęło. Po ostatnich wynikach w komentarzach na temat Manchesteru zaczęło się nawet pojawiać znienawidzone przez trenerów słowo: „kryzys”.
Piłkarze United stracili impet w najmniej odpowiednim momencie. Wydawało się, że to Ferguson ze wszystkich trenerów najlepiej opracował plan na ten sezon. Jego drużyna, podobno najlepsza, jaką kiedykolwiek miał w Manchesterze – to słowa Fergusona – wrzuciła czwarty bieg wtedy, kiedy innym gaz mylił się z hamulcem.
Alex Ferguson dopiero dziś zdecyduje, czy kontuzjowany ostatnio Wayne Rooney może grać
W Chelsea się kłócili, w Liverpoolu właściciele kopali doły pod trenerem, Arsenal nie potrafił utrzymać odpowiednich proporcji między młodzieżą a doświadczonymi piłkarzami. W Manchesterze było miło i zwycięsko.
Teraz zrobiło się nerwowo, choć pisanie o kryzysie to na razie przesada. Manchester nie przegrał w tej Lidze Mistrzów żadnego z 11 spotkań, na własnym boisku jest niepokonany w LM od 14 meczów, stosunek goli strzelonych do straconych w Premiership ma taki, że jeśli wygra mecze w dwóch ostatnich kolejkach, to Chelsea – ma tyle samo punktów – by go wyprzedzić, musiałaby pokonywać rywali po 10:0.