Pięć lat i blisko 600 milionów euro minęło, zanim Roman Abramowicz mógł powiedzieć: udało się. „Nawet oligarchowie muszą czasami cierpliwie czekać na spełnienie życzeń” – komentuje awans Chelsea „Guardian”. Dwa tytuły mistrza Anglii zdobyte za rosyjskie pieniądze były ważne, ale dopiero finał Ligi Mistrzów, do tego w Moskwie, będzie kropką kończącą pierwszy rozdział ery Abramowicza w Chelsea.
Podobno to właśnie podczas meczu Ligi Mistrzów, ćwierćfinałowego rewanżu Manchester – Real w 2003 roku, Abramowicz postanowił, że musi sobie kupić jakiś klub. Potem trzy razy patrzył, jak Chelsea odpada w półfinale, z Monaco i dwukrotnie z Liverpoolem. Za czwartym razem się udało, i to po takim meczu, że jeśli był na trybunach Stamford Bridge jakiś miliarder bez klubu, Premiership może się wkrótce doczekać kolejnego szalonego właściciela.
Półfinałowy rewanż przyćmił wszystkie mecze tej Ligi Mistrzów. Pięć goli, do tego jeden nieuznany w dogrywce, gdy Michael Essien strzelał, a jego koledzy stali na spalonym. Piękny strzał Drogby na 1:0 i jeszcze ładniejszy rajd Yossiego Benayouna, po którym Fernando Torres wyrównał i sprawił, że potrzebna była dogrywka. W niej – rzut karny dla Chelsea i niepodyktowany dla Liverpoolu, gdy faulowany był Sami Hyypia.
„Co za piłkarz, co za człowiek” – zachwyca się Frankiem Lampardem „The Times”. Pomocnik Chelsea wrócił do drużyny kilka dni po śmierci matki. Grał znakomicie, ale gdy w dogrywce to właśnie on wziął piłkę po podyktowaniu karnego za faul Hyypii na Michaelu Ballacku, wydawało się, że robi błąd.
Lampard miał nieobecny wzrok, wyglądał na sparaliżowanego emocjami, a zmarnowany rzut karny mógłby sprawić, że w Liverpoolu wstąpiłyby nowe siły. Lampard strzelił jednak pewnie i dopiero potem poddał się emocjom. Pobiegł do narożnika, upadł na trawę, chowając twarz w dłoniach. Gdy pierwsze wzruszenie minęło, wstał, zdjął z ramienia czarną opaskę, pocałował ją i podniósł ręce do góry. – Rozmawialiśmy dzień przed meczem i Frank zdecydował, że zagra – mówił Avram Grant. Trener też miał tego wieczoru moment, który przejdzie do pucharowej legendy. Gdy już było po wszystkim, zdjął marynarkę, ukląkł niedaleko od swojej ławki, pochylił się nisko, ucałował murawę i zmówił modlitwę.