Dzieci Fergusona

Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem, hej, pisałem listy do klubów piłkarskich, z prośbą o zdjęcia, znaczki i autografy zawodników. Czasami otrzymywałem nawet satysfakcjonujące odpowiedzi.

Aktualizacja: 24.05.2008 06:30 Publikacja: 24.05.2008 01:45

Do klubów, które spełniły moje prośby, należała Chelsea. Nie dość, że przysłała mi (i to nie raz) jakieś programy (tego na mecz z Blackpool nauczyłem się na pamięć), to jeszcze dodała kwestionariusz, którego wypełnienie i odesłanie do Londynu było równoznaczne z przystąpieniem do Klubu Kibica Chelsea.

Gdybym to wtedy zrobił, za parę lat obchodziłbym 50. rocznicę członkostwa i pewnie ktoś z tej okazji pokazałby mnie w programie Chelsea jako dinozaura ze Wschodu.

Ale miałem, niestety, podejrzenia, że z kwestionariuszem wiążą się jakieś wydatki, a ja jeszcze wtedy nie widziałem funta na oczy. Dlatego nie zostałem członkiem klubu kibica, chociaż ten gest sprawił, że zawsze darzyłem sympatią drużynę z Londynu.

Nie upłynęło dużo czasu, kiedy Anglicy zostali mistrzami świata, a fakt, że w tej drużynie nie było nikogo z Chelsea, kazał mi się jednak poważnie zastanowić, czy aby na pewno dobrze ulokowałem swoje uczucia. Po dwóch latach wątpliwości zniknęły – kochałem już Manchester United, bo w finale Pucharu Mistrzów pokonał Benficę. Mecz był fantastyczny, Bobby Charlton zjawiskowy, George Best – wiadomo. Przegrany Portugalczyk Eusebio płakał, i w innej sytuacji płakałbym razem z nim, ale nie wtedy, kiedy przegrywał z Manchesterem. Legenda Dzieci Busby’ego rozgrywała się na moich oczach, o Chelsea trochę zapominałem. A kiedy już na własne oczy zobaczyłem, jak Manchester zdobywa Puchar Mistrzów, pokonując Bayern, nie wierzyłem swojemu szczęściu.

Przed stadionem w Moskwie spotkałem grupę kibiców z transparentem: „Bilet na mecz – 3 tysiące, Szewczenko – 30 milionów, Abramowicz – 11 miliardów, zwycięstwo Manchesteru – bezcenne”. Ci chłopcy powiedzieli wszystko, co dziś myślę o Chelsea Romana Abramowicza.

Ale mimo że cieszyłem się ze zwycięstwa Manchesteru, to kiedy John Terry płakał, byłem razem z nim i z Avramem Grantem, bo inaczej chyba nie można.

Do klubów, które spełniły moje prośby, należała Chelsea. Nie dość, że przysłała mi (i to nie raz) jakieś programy (tego na mecz z Blackpool nauczyłem się na pamięć), to jeszcze dodała kwestionariusz, którego wypełnienie i odesłanie do Londynu było równoznaczne z przystąpieniem do Klubu Kibica Chelsea.

Gdybym to wtedy zrobił, za parę lat obchodziłbym 50. rocznicę członkostwa i pewnie ktoś z tej okazji pokazałby mnie w programie Chelsea jako dinozaura ze Wschodu.

Piłka nożna
PSG wyrzuca Liverpool z Ligi Mistrzów po karnych
Piłka nożna
Święto w Birmingham. Aston Villa jest wciąż w grze
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Barcelona nie dała szans Benfice, Lamine Yamal pięknością nocy
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
Piłka nożna
Szczęsny i Alisson: Wieczór bramkarzy