Guardiola ma być katalońską wersją Fabio Capello. Ma mieć odwagę, by zakończyć erę „Galacticos”.
Capello przyszedł do Realu Madryt przed dwoma laty, pożegnał piłkarzy kupowanych przez lata za dziesiątki milionów euro i jego drużyna zdobyła mistrzostwo Hiszpanii. Za „Galaktycznych” uchodził Real, bo tam z kupowaniem gwiazd się obnoszono, w Barcelonie robiono to samo, tyle że po cichu. Po dwóch latach, kiedy gwiazdy nie tylko nie zapewniły żadnych sukcesów, ale zupełnie się skompromitowały, zaczął się letni okres wyprzedaży.
„Przynosicie nam wstyd”, „Upokorzenie”, „Bez dumy, wstydu, złości i charakteru” – pisała katalońska prasa po zakończeniu sezonu. Barcelona w tabeli była trzecia, a kibice zaczęli się domagać gruntownych zmian. Co ciekawe – piłkarzy także.
Na łamach „Sportu” przeprowadzono ankietę, zadając pytanie: Kto winien? Aż 48 procent fanów wskazało prezydenta Joana Laportę, 37 procent piłkarzy, a tylko 7 procent trenera Franka Rijkaarda. Głowy zaczęły jednak lecieć w dokładnie odwrotnej kolejności. Rijkaard został zwolniony zaraz po sezonie. Kibice wiedzieli jednak, że jedyną winą trenera było to, że nie potrafił zapanować nad grupą najbardziej znanych piłkarzy, którzy, zamiast grać, z każdym tygodniem coraz bardziej psuli atmosferę.
Laporta prezesowskiego stołka chwycił się bardzo mocno i nie chciał puścić. Do odwołania zabrakło niewiele. Aż 60 procent członków klubu chciało jego dymisji, ale aby ustąpił, potrzeba było 5 procent więcej. Prezydent Barcelony postanowił się bronić, zatrudniając Guardiolę. Myślał, że uspokoi kibiców, tymczasem znowu spudłował – przeciwko tej nominacji głosowało aż 82 procent kibiców.