Reprezentacja Polski jest w przebudowie, większość zawodników jest bez formy, ale pomimo to nie wypada oddawać punktów tak słabemu przeciwnikowi. Finlandia, która upokorzyła nas na początku poprzednich eliminacji, do końca walczyła o awans na Euro, Słowenia raczej nie ma na to szans.
Polacy zagrali dobrze tylko pierwsze 30 minut. Przewaga w szybkości, pomysłowości i technice była po ich stronie, łatwo dochodzili do bramki rywala. Wydawało się, że to typowy mecz do pierwszej bramki, że jeśli Polacy wreszcie ją strzelą, wygrają 5:0. Losowi pomógł Jacek Krzynówek, który w polu karnym przewrócił się tak sprytnie, że sędzia odgwizdał faul. Z trybun wyglądało to na błąd, dopiero powtórki pokazały, że arbiter chyba podjął słuszną decyzję. Rzut karny wykorzystał Michał Żewłakow, nowy kapitan drużyny (to już piąte eliminacje wielkiego turnieju, które zaczął jako reprezentant Polski).
W tym momencie trzeba było pójść za ciosem i nie pozwolić rywalowi się podnieść. Jakub Błaszczykowski strzelił jednak w słupek, a dobitkę zablokował obrońca rywali. Polakom zaczęło się wydawać, że na boisku we Wrocławiu nie wydarzy się nic złego, Słoweńcy się w tym zorientowali, także w tym, że po prawej stronie polskiej obrony biega bezradny i zagubiony Marcin Wasilewski. Od tej pory atakowali już tylko tą stroną.
W 34. minucie wyrównał Zlatko Dedić, a swoją szaloną radością udowodnił, jak wielka jest to niespodzianka dla drużyny, która w eliminacjach do mistrzostw Europy w tabeli znalazła się nawet za Albanią, wygrać potrafiła tylko z Mołdawią i Białorusią. Piłkarze Beenhakkera pytani przed meczem o największe zagrożenie ze strony rywali odpowiadali: „dziewiątka albo siódemka”. Nazwisk przeciwników nie znali.
O drugiej części meczu najlepiej zapomnieć. Nie wiadomo kto męczył się bardziej - piłkarze w 30 stopniowym upale czy kibice, którzy zapłacili nawet 300 złotych, by obejrzeć ten mecz. Dziesięć minut przed końcem rozwinęli transparent: „PZPN - oddaj pieniądze”. Ceny wejściówek rzeczywiście były za wysokie, jednak zastanawia bardziej to, że kibice w ogóle taki transparent mieli przygotowany. Wiara w drużynę nie jest więc przesadna, nawet wśród tych, którzy jeżdżą na mecze.