Właśnie wtedy Słowacy strzelili dwa gole i to oni zabrali to, co wydawało się należeć do Polski: trzy punkty i prowadzenie w grupie. Katastrofa zaczęła się od okrzyku: „Moja!”. To Artur Boruc po chwili wahania uznał, że żaden z obrońców nie wybije piłki za niego, więc ruszył do niej sam. Była 85. minuta, Polska prowadziła wówczas 1:0 po golu Euzebiusza Smolarka, a w naszym polu karnym nie działo się nic ponad miarę groźnego.
Bywało już w tym meczu gorzej, ale wtedy Boruc potrafił w porę ustalić z obrońcami, co robić. Tym razem nie. Ruszył za późno, a gdy się schylił, piłka, zamiast trafić w jego ręce, spadła na nogę, odbiła się i potoczyła w stronę Stanislava Sestaka. Jego strzału nikt już nie mógł zatrzymać.Błąd Boruca był koszmarny, ale on tylko podpalił lont. Kilkadziesiąt sekund później przed Słowakami rozstąpiła się cała polska drużyna. Rezerwowy Jan Kozak dośrodkował, a Dariusz Dudka chciał wybić piłkę, ale zamiast mocno i dokładnie, kopnął ją lekko i byle gdzie. Zanim znów spadła pod nogi Sestaka, odbiła się jeszcze od słupka i minęła zdezorientowanego Boruca. Od tej pory było jasne, że to Słowacja, a nie Polska, zacznie przyszłoroczną część eliminacji jako lider grupy 3.
[srodtytul]Futbol, cholerny futbol[/srodtytul]
Trudno o sytuacjach z 85. i 86. minuty opowiadać racjonalnie: że zawinił ten albo tamten, że ktoś był źle ustawiony. To była zbiorowa katastrofa, zaćmienie, jakich futbol widział już sporo. Można wyliczać: Milan w La Corunie, Milan w Stambule, Czesi podczas Euro 2008, Bayern w finale Ligi Mistrzów z Manchesterem. Po tym ostatnim meczu Alex Ferguson, trener zwycięzców, nazwał to zwięźle: „Futbol, cholerny futbol”. Po nim nikt już niczego lepszego nie wymyślił.
Tego, co się działo po golu na 2:1 dla gospodarzy, nie warto już pamiętać, może z wyjątkiem sytuacji rezerwowego Roberta Lewandowskiego, który tuż przed końcem meczu dość przypadkowo znalazł się sam przed bramkarzem, ale strzelił za wysoko. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Oprócz szansy Lewandowskiego były właściwie tylko przepychanki i prowokacje na granicy bijatyki. Polacy byli równie oszołomieni tym, co się stało, i bezradni jak Słowacy po stracie gola na 0:1. Tyle że rywale otrząsnęli się z szoku z polską pomocą, a piłkarze Beenhakkera nie mogli tego wieczoru liczyć na wzajemność.