Żeby zostać prezesem PZPN, trzeba zabiegać o poparcie w okręgowych związkach piłki nożnej i klubach. Często kandydat robi to sam, czasami pracuje na niego sztab, czyli grupa działaczy powiązanych ze sobą wspólną ideą, nazywaną dla niepoznaki interesem polskiej piłki.
Ich zadaniem jest lobbowanie na rzecz kandydata wśród delegatów na zjazd. Ci z kolei otrzymali w swoich okręgach mandat pod warunkiem, że będą godnie reprezentowali interesy swojego terenu.
Z pobieżnych wyliczeń wynika, że szanse trzech kandydatów są wyrównane. Trzech, ponieważ czwarty – Tomasz Jagodziński – prowadzi politykę samobójczą. Po tym, jak w studiu telewizyjnym TVP w obecności kontrkandydatów wyjął z teczki jakieś kwity, mające rzekomo obciążać Zbigniewa Bońka i Grzegorza Lato, nazywany już jest Stanem Tymińskim polskiego futbolu.
Nawet ci, którzy udzielili mu poparcia (26 klubów i okręgów), mają świadomość, że oddanie teraz głosów na Jagodzińskiego nie ma żadnego sensu. Wyjątkiem jest Widzew, żyjący w swoim świecie ułudy. Wiosną zatrudnił jako trenera Janusza Wójcika, a teraz poparł starania o prezesurę Janusza Jesionka i Tomasza Jagodzińskiego. Pierwszy zrezygnował, drugi nie ma szans. Także dlatego, że postrzegany jest jako człowiek PSL i protegowany wicepremiera Waldemara Pawlaka. A politycy nie są w PZPN mile widziani od czasu, kiedy na prezesów przynoszono ich w teczkach.
Pozostają więc Zbigniew Boniek, Zdzisław Kręcina i Grzegorz Lato. Pierwszy zdobył najmniej głosów poparcia (17, tylko dwa ponad minimalną wymaganą liczbę). Kręcina zebrał ich 37, a Lato 43 – najwięcej. Teraz nie ma to większego znaczenia. – Byliśmy skłonni postawić na Zdzisława Kręcinę, ale tak mu prokuratura zszargała opinię, że trochę się boimy – mówi „Rz” anonimowo jeden z delegatów na zjazd, reprezentujący związek okręgowy. – My wierzymy w niewinność Zdziśka, ale nie chcemy igrać z ogniem. Jego przesłuchanie we Wrocławiu było dla nas sygnałem, że jeśli go wybierzemy, to wojna z ministrem będzie trwać nadal. A tego nikt nie chce.