Pasja Realu Madryt, z jaką na przekór wszystkim udowadniał, że sezon nie jest jeszcze stracony, w sobotę została przygaszona.
Po dziesięciu z rzędu zwycięstwach w lidze drużyna Juande Ramosa zremisowała na własnym boisku w derbach z Atletico 1:1. Zremisowała z trudem, przez długi czas przegrywała, nie zasłużyła nawet na jeden punkt.
O wyprawie do Liverpoolu trener Juande Ramos mówi, że jest to dla niego prawie jak finał. W tym przypadku „prawie” nie oznacza mniejszego zaangażowania. W finale zaczyna się od bezbramkowego remisu, a dzisiaj Liverpool na pewno nie zapomni, że dwa tygodnie temu uciszył Santiago Bernabeu i wygrał 1:0.
Rafael Benitez stara się wmówić swoim piłkarzom, że gra zaczyna się od początku. Po stronie Realu jest statystyka, dla Liverpoolu tak przykra, aż trudno uwierzyć, że prawdziwa. W ostatnich dziewięciu latach cztery razy zdarzało się, że po zwycięstwie w meczu wyjazdowym przychodziła porażka na Anfield eliminująca z dalszych gier. Z ostatnich 12 meczów z drużynami z Hiszpanii na własnym boisku Liverpool wygrał tylko dwa.
Chociaż Benitez nie będzie mógł wstawić do składu Yossiego Benayouna, który w pierwszym meczu strzelił jedynego gola, drużynę mogą wzmocnić dwie prawdziwe gwiazdy. Stevena Gerrarda i Fernando Torresa kontuzje zmusiły ostatnio do odpoczynku. Dla tego drugiego trudno wyobrazić sobie lepszy pretekst do prawdziwego powrotu.