W Lidze Mistrzów kryzysu nie widać. Kluby świetnie na niej zarabiają, trybuny się zapełniają, poziom pierwszych meczów ćwierćfinałowych był znakomity. Zdarzyły się i triumfy zdecydowanych faworytów, jak Barcelony nad Bayernem, i niespodzianki, gdy Porto utarło nosa Manchesterowi United, a Chelsea strzeliła aż trzy gole w Liverpoolu.
Krótko mówiąc, spokój i sielanka. Ale spokój pozorny. Obecne umowy ze sponsorami i o sprzedaż praw telewizyjnych obowiązują tylko do 2012 roku. Od dawna trwają mniej lub bardziej poufne narady, co robić dalej. Pozostać przy obecnej formule LM czy – jak chcą niektórzy – stworzyć zamkniętą superligę pozwalającą zarabiać jeszcze więcej.
Można powiedzieć – nic nowego. Pomysły na taką europejską ligę są rzucane od dawna i wszystko zostaje na papierze. Ale coś się zmieniło: wcześniej takie plany forsowała przede wszystkim tzw. G14 skupiająca najbardziej wpływowe kluby Europy. To ona groziła, że jeśli LM nie zmieni się tak, jak żąda G14, to jej członkowie mogą utworzyć własną ligę. UEFA nie uznawała G14 i była z zasady przeciw jej postulatom. Ale niedawno grupa została rozwiązana, zastąpiło ją Stowarzyszenie Klubów Europejskich (ECA, liczy 137 członków) pod egidą UEFA, z jej poparciem. I to właśnie przedstawiciele ECA zaczęli miesiąc temu prace nad projektem nowych rozgrywek o supermistrzostwo Europy.
Członkowie stowarzyszenia chcieliby, aby Ligę Mistrzów zastąpiły trzy ligi. Każda liczyłaby po 20 – 22 zespoły, a ich uczestnicy byliby wybrani na stałe. Spadki i awanse obowiązywałyby tylko w zamkniętym gronie. Słabsze kluby byłyby więc skazane na łaskę tych potężnych.
Ale do utworzenia takiej superligi daleka droga. Michel Platini z jednej strony głaszcze bogatych i zapewnia, że chce współpracy, z drugiej – nie zapomina, dzięki komu wygrał wybory w UEFA. Obiecał klubom z biednych krajów łatwiejszy dostęp do Ligi Mistrzów.