– Wiem, że podaję, zamiast strzelać, i strzelam, zamiast podawać – mówił na początku sezonu. Trener Legii Jan Urban charakteryzował go równie surowo: – Takesure obroni się tylko golami, niewiele potrafi poza zdobywaniem bramek. Kiedy ma piłkę przy nodze, szaleje i nie widzi, co się dzieje wokół niego.
Chinyama przyjechał do Warszawy w listopadzie 2006 roku. Dariusz Wdowczyk budował drużynę, która miała obronić mistrzostwo, i szukał skutecznego napastnika. Piłkarz przywieziony przez menedżera Wiesława Grabowskiego z Harare nie wiedział, co to Polska, co to Warszawa i przede wszystkim – że zimą pada tu śnieg. Co to Legia, wiedział od Dicksona Choto, z którym nigdy nie grał w jednym klubie, ale przyjaźnił się od lat. W Zimbabwe poza angielskim obowiązuje 25 plemiennych języków, Choto i Chinyama mówią akurat tym samym.
[srodtytul]Choroba grodziska[/srodtytul]
Takesure zagrał w sparingu z Zagłębiem Sosnowiec, strzelił gola, ale Wdowczyk nie widział go w drużynie. Łatwiej miało być na prowincji, dlatego Grabowski zabrał swego zawodnika do Grodziska Wielkopolskiego. – Nie biegał dalej po afrykańskim buszu tylko dzięki mojej żonie. Powiedziała, że jest sympatyczny i ciągle się uśmiecha, więc będzie go utrzymywać z własnych dochodów. Na testach nie wypadł jednak dobrze – opowiadał w jednym z wywiadów Zbigniew Drzymała, prezes Groclinu.
Klub wypożyczył go z Monomatapa United Harare za kwotę, którą inni zawodnicy zarabiali w miesiąc. Jeśli rzeczywiście za transfer płaciła żona Drzymały, musiała kupić tylko bilet lotniczy i zapłacić podatek. W 11 ligowych meczach Chinyama strzelił trzy gole. Ale właśnie w trakcie ponadpółrocznego pobytu w Grodzisku pojawiła się informacja, która mogła zakończyć karierę piłkarza – Chinyama ma chore serce.