Po cudem uratowanym remisie 1:1 w Krakowie już wiadomo, że emocji dziś nie zabraknie. Szkoda, że nikt tego nie zobaczy, bo transmisji nie będzie ani w telewizji, ani w Internecie.
Na mecz z Wisłą do Sosnowca Levadia przyjechała autokarem. Estończycy dla mistrzów Polski mieli tyle szacunku, że sami skazywali się na porażkę jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Jednak z każdą minutą spotkania odzyskiwali wiarę w siebie.
Właściciel estońskiego klubu Wiktor Levada jest Ukraińcem. Kiedyś miał w Estonii trzy kluby z główną siedzibą w Maardu, teraz duże pieniądze przekazuje tylko na powstałą w 1998 roku Levadię. W przeciwieństwie do właściciela Wisły Bogusława Cupiała w zupełności wystarczają mu sukcesy na własnym podwórku. Finansuje futbol z wdzięczności dla Estonii za to, że pozwoliła mu zarobić miliony na handlu stalą. Nie ma mocarstwowych planów, dla niego Wisła to “najwyższa europejska półka”.
Szczytowym osiągnięciem Levadii było dotarcie do pierwszej rundy Pucharu UEFA w roku 2006. Poradziła sobie z Haką Valkeakoski i Twente Enschede, zatrzymała się na Newcastle United. Dwa lata temu minimalnie przegrała dwumecz z Crveną Zvezdą Belgrad w drugiej rundzie kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów.
Właśnie te mecze przed wyjazdem do Tallina wspomniał trener Maciej Skorża. – Zmyliła nas liga estońska, nie doceniliśmy naszych rywali. Wiedziałem, że moi piłkarze będą zmęczeni po okresie przygotowawczym, ale myślałem, że sobie poradzą – mówił.