W biurze przy Wybrzeżu Gdyńskim zbiera się rada nadzorcza Ekstraklasy SA. Będzie wybierać przewodniczącego: funkcja jest ważna, bo to szef organizuje pracę rady, jego głos rozstrzyga, gdy w głosowaniach jest remis. Ale dużo ważniejszy jest podtekst głosowania. To prawybory, balon próbny przed zbliżającymi się najważniejszymi decyzjami.
Do końca listopada rada nadzorcza ma wybrać nowego prezesa spółki – dotychczasowy, Andrzej Rusko, raczej nie ma szans. A na początku przyszłego roku rekomendacja rady zapewne rozstrzygnie, komu kluby sprzedadzą prawa telewizyjne na najbliższe trzy sezony. I o to toczy się obecnie gra: starcie między ligowymi bogaczami a średniakami i biednymi, którzy chcieliby pieniądze od telewizji dzielić inaczej niż dotychczas. Czyli po równo, bo dziś jest tak dzielona tylko połowa wpływów. Reszta zależy od tzw. medialności klubu i jego miejsca w końcowej tabeli ekstraklasy.
Dzisiejsze wybory będą okazją do policzenia szabel. Dotychczas zresztą przewodniczącego nie wybierano, zostawał nim delegat aktualnego mistrza Polski. Teraz ten kompromis został zerwany. A najgorszy scenariusz zakłada, że skoro kluby nie porozumieją się w małych sprawach, to w wielkich tym bardziej i każdy sprzeda swoje prawa telewizyjne sam.
Rada liczy siedem osób: z urzędu są w niej przedstawiciele czterech najlepszych klubów ostatniego sezonu – tym razem Lecha, Wisły, Ruchu i Legii – oraz delegat PZPN, bo związek ma w spółce 7 procent udziałów. Dwóch członków się wybiera; ostatnie głosowanie wygrali Cezary Kulesza, prezes Jagiellonii, oraz właściciel Widzewa Sylwester Cacek. Właśnie Cacek jest faworytem dzisiejszych wyborów, przywódcą buntu przeciw dominacji trójki wielkich i bogatych: Lecha, Legii i Wisły.
Właściciel Widzewa to – jak właściciele klubów z tzw. G3 – milioner z listy najbogatszych Polaków, ale chodzi innymi ścieżkami. Odniósł sukces w biznesie, za własne pieniądze wyciągnął Widzew z tarapatów, ale ma też opinię pieniacza. G3 jest z PZPN nie po drodze, to ona (wtedy jeszcze jako G4, z Groclinem) doprowadziła kilka lat temu do wyrwania ligowych praw telewizyjnych z rąk związku i przekonała kluby do założenia spółki. Cacek z PZPN jest formalnie w stanie wojny – o odszkodowanie za degradację Widzewa. Ale od miesięcy słychać głosy, że jest między nim i związkiem jakieś porozumienie. Niedawno kadra grała na stadionie Widzewa, a PZPN nie zwykł takich przywilejów rozdawać tym, którzy nie są po jego stronie.