Wrócę do domu, wypiję herbatę, zjem kanapkę z bekonem. Potem muszę wyprowadzić psy – tak się cieszył, gdy w środę jego Tottenham, debiutant w Lidze Mistrzów, wyeliminował Milan, siedmiokrotnego zdobywcę Pucharu Europy. To specjalność Redknappa: upuścić trochę powietrza z każdego pompowanego balonu. I tak dobrze, że się tym razem ugryzł w język, bo w jego wywiadach grube słowa fruwają co chwila, raz dla żartu, raz ze szczerej wściekłości.
Gdy przychodził 2,5 roku temu do Tottenhamu, mówił, że ta drużyna została poskładana przez nie wiadomo kogo i nie wiadomo jak: – Jakiś miszmasz, każdy gra, gdzie chce. Najpierw ten miszmasz utrzymał w Premiership, potem wprowadził na miejsce dające awans do LM, jesienią awansował z grupy z m.in. Interem i Werderem Brema, a teraz po zwycięstwie 1:0 w Mediolanie i betonowej obronie 0:0 w rewanżu jest w ćwierćfinale. Rywala pozna 18 marca.
Tak daleko nie zaszedł jeszcze w LM żaden angielski trener. Dlatego Redknappa, londyńczyka z dzielnicy dokerów, wielu widzi już jako następcę Fabio Capello na czele reprezentacji. Nieważne, że przez 50 lat gry i trenowania zdobył ledwie jedno liczące się trofeum, Puchar Anglii z Portsmouth w 2008 r., i że ciągną się za nim podejrzenia o zbyt zażyłe stosunki z menedżerami, że był wśród kilku osób zatrzymanych za nieprawidłowości finansowe w Portsmouth (policja potem przepraszała, że areszt był nadgorliwością, ale dwa zarzuty Redknapp dostał).
Harry, czegokolwiek się dotknie, zamienia w dobry futbol, po prostu dotychczas pracował w słabszych klubach. A zarzuty o powiązania z menedżerami?
– Rzeczywiście od jednego chyba dostałem konia wyścigowego, ale ten koń nic nie wygrał.