Mamy, czego chcieliśmy. Po 4:0 Realu z Tottenhamem i pięciu bramkach Barcelony będą w najbliższym czasie aż cztery Gran Derbi: dwa w LM, jedno w lidze i jedno w finale Pucharu Hiszpanii. Ale akurat wczoraj, jeśli ktoś miał ochotę na trochę magii, to powinien wybrać nie Hiszpanię i Camp Nou, tylko Londyn.
Tam gol był jeden, ale mecz do smakowania, tak jak to, co robili jego bohaterowie: 38-letni Ryan Giggs i 41-letni Edwin van der Sar. Ten pierwszy przed jedynym golem wieczoru rozpędzony zdołał przyjąć piłkę w powietrzu, kolejnym ruchem poprowadził ją wokół próbującego go pilnować Jose Bosingwy, a następnym podał w pole karne.
Strzał Wayne'a Rooneya do bramki, bez przyjęcia, przy słupku, też był piękny (to Rooneya najbardziej chwalił po meczu Alex Ferguson), ale przyblakł przy tych kilku sekundach Ryana Josepha Giggsa, który 24 lata temu został szeregowcem Fergusona, a karierę zakończy jako generał. Na razie jej nie kończy, niedawno przedłużył kontrakt z United. Van der Sar przeciwnie, zapowiedział, że ten sezon jest jego ostatnim. W Londynie uratował Manchesterowi zwycięstwo w drugiej połowie, gdy uderzoną głową przez Fernando Torresa piłkę odbił końcami palców.
Chelsea przez pomyłkę sędziego nie dostała rzutu karnego w końcówce, gdy Patrice Evra staranował Ramiresa, ale pozostałe okazje zmarnowała sama. Jedną w pierwszej połowie w niezwykły sposób: gdy Torres trafił w słupek, a dobijający piłkę Frank Lampard kopnął obok leżącego już van der Sara – ale prosto w stojącego na linii bramkowej Evrę. Rewanż już w najbliższy wtorek, to jedyna para ćwierćfinałowa, w której jeszcze pozostały prawdziwe emocje przed drugim meczem.
W Doniecku ich nie będzie, bo Szachtar grał na Camp Nou przedziwnie. Walczył z beczką prochu ogniem: ruszał na Barcelonę, stwarzał sobie od początku zaskakująco dobre sytuacje, było ich kilka, ale jeszcze bardziej zaskakiwało, ile miejsca mistrz Ukrainy zostawiał rywalom i jak ryzykownie grał bramkarz Andrij Piatow.