Wczorajszy mecz półfinałowy Ligi Mistrzów bardziej przypominał derby Glasgow, gdzie piłkarzom być może brakuje umiejętności, ale na pewno nie gorącej krwi.
To była metoda Jose Mourinho na Barcelonę. Przesunął do linii pomocy stopera Pepe i kazał mu atakować przeciwnika, gdy tylko będzie w jego zasięgu. Pepe w meczu ligowym i finale Pucharu Króla był ścianą, od której odbijały się katalońskie klony – Xavi, Iniesta i Leo Messi. Tyle, że Pepe grał na granicy, nie wahał się włożyć nogę między dwóch rozpędzonych piłkarzy albo zaatakować wślizgiem po sprincie.
Oliwy do ognia dolewał Mourinho. Mówił o sędziach, żalił się, że niemal przed każdym meczem z Barceloną musi ćwiczyć grę w osłabieniu, bo najczęściej któryś jego piłkarz karany był czerwoną kartką. Trener Realu zaklinał rzeczywistość, jakby chciał zmusić sędziego, by pozwolił na ostrą grę. A to była jedyna metoda jego drużyny na pieszczących piłkę wieloma podaniami chłopców Josepa Guardioli.
Wojna światów
W 61. minucie Pepe ostro zaatakował nakładką Daniego Alvesa. Trafił go w kostkę, nie tak mocno, jak udawał to Brazylijczyk, i raczej nie z premedytacją. Sędzia pokazał mu czerwoną kartkę pochopnie. Skrzywdził Real, bo Pepe to kluczowy zawodnik zespołu.
Mourinho wstał z ławki rezerwowych, chwilę spokojnie porozmawiał przy linii bocznej z kapitanem Barcelony Carlesem Puyolem, a później podszedł do arbitra technicznego. Podniósł w górę kciuk i trzykrotnie powtórzył „Well done" – „dobrze zrobione". Za chwilę Wolfgang Stark wyrzucił trenera Realu na trybuny. W dniu meczu media przypominały, jak po jednym ze spotkań Barcelony Stark prosił o koszulkę Messiego.